Pewnego słonecznego dnia zmęczony, przygodami pielgrzym udał się do świątyni Ahn’bysa. Znał to miejsce doskonale, bywał tutaj wiele razy. Uklęknął w swojej ulubionej części świątyni, na swoim ulubionym dywaniku. Tym razem jego modlitwa była wyjątkowo żarliwa i szczera.

Witaj Ahn’bysie!
Nie gniewaj się na mnie, wiem, że nie byłem prawdziwym rycerzem.
I nigdy nie będę.
Ale chciałbym, abyś zesłał mi swoja łaskę, to mi pomoże i będę silniejszy.
Więc proponuję, żebyś nie był psem ogrodnika i dał mi trochę swojej mocy, skoro sam i tak jej nie używasz
tylko chowasz się, tu, w tej świątyni i masz nas, zwykłych ludzi, w nosie.
Wyznawca wziął głęboki oddech, starając się opanować narastające emocje.
Stworzyłeś, ale się nie opiekujesz.
Nie ukrywam, mam pewien żal o to, bo nie tak postępuje miły bóg.
Miły bóg raczej by się nieco opiekował i troszczył o swoje dzieło stworzenia, a ty?
Jak wyrodny ojciec, który porzuca swoje dzieci.
Niczym więcej nie jesteś, boska poczwaro!
Nie mniej dziękuję, ze spoglądasz na mnie łaskawiej to wiele dla mnie znaczy naprawdę.
Pielgrzym spojrzał po chwili na krzyż Ahn’bysa jakby oczekiwał jakiegokolwiek znaku, a jego oblicze ponownie spochmurniało.
„Szczerze? Mam trochę już tego dosyć.
Jesteś leniwym chłystkiem, który tak właściwie nie powinien nazywać się bogiem.
Czy kiedykolwiek wstawiłeś sie za kimś?
Byłeś czymkolwiek więcej niż tylko magicznym powiewem?”
Niestety, kolejny raz odpowiedziała mu cisza i zrezygnowany opuścił świątynie, zapomniał jednak, iż miłosierny Ahn’bys zawsze czuwa nad swoimi umiłowanymi dziećmi.
I było tak również tym razem.