Autor Wątek: Zagłada magicznej komnaty  (Przeczytany 5888 razy)

Offline PiKiSu

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 234
Zagłada magicznej komnaty
« dnia: 2016 09 22, 16:54:18 »
Gnal predko, nie patrzac na boki, nie zatrzymujac sie gnal do celu. Pedzac waskim, wyzlobionym przez setki lat starym korytem rzeki dostrzegl jezdzca. Ten nie zbaczal na niego tylko galopujac przemknal obok. Nie zauwazyl, czy ze strachu umknal szybko? Nie wazne. To nie byl dobry moment.
Przez gory, lasy i rzeki gnal pchany instynktem i niezaspokojona rzadza. Znal te okolice, choc nadal wiedzial ze istnieja tajemnice o ktorych nie dane mu bylo wiedziec. Minal siedlisko driad i starego wychudzonego kaplana ktory siedzac modlil sie do swego Boga.
Przeniosl swe mysli wraz z cialem do komnaty gdzie spotkal tajemniczego rycerza. Tego samego, ktorego wczesniej widzial w wawozie. Tym razem byl przygotowany. Tylko czy ten tajemniczy rycerz byl sam?
Podszedl blizej, niepostrzezenie. Byl tak blisko, ze slyszal wyraznie glos rycerza. Tylko do kogo on mowil? Nie byl sam? Gdy zaatakuje, rycerz nawet nie zdazy podniesc miecza, lecz jesli jest ich wiecej to marnie skonczy. Podszedl jeszcze blizej. Z kim rozmawia o tym zniszczeniu magicznych portali. Choc wzrok mial dobry to przez sciany nie potrafil dostrzec rozmowcy.
To bedzie dobra pora *oblizal wargi* i szykowal sie do skoku. Niespodziewanie wiatr w komnacie skrzypnal a rycerz z komnaty nagle zniknal.
« Ostatnia zmiana: 2016 09 22, 17:20:26 wysłana przez _woj_ »
Quis custodiet ipsos custodes?

 

Offline |chris|

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 27
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #1 dnia: 2016 09 23, 22:54:01 »
Athelan dosiadł swojego dzielnego Koszmarnego Kucyka i pognał galopem przez pogrążone w głębokim śnie Cove. Zakrył się kapturem, by uniknąć zimnych kropli deszczu, nieustannie spadających z nieba. Nieświadomy, że jest obserwowany przez rycerza odzianego w czarną zbroję, wybiegł przez bramę i ruszył w stronę Skara Brae.
Podróż przebiegła bez ciekawszych przygód, paru bandytów próbujących obrabować wojownika i zjedzonych przez jego Kucyka, drobne watahy worgów… nic wartego uwagi.
Znużony wszedł do banku, ale jego oblicze szybko rozjaśniło się na widok ukochanej.
- Lostarko! Gadzinko moja, cudowna! – zawołał łapiąc ją w objęcia.
- Witaj, mój drogi – ucałowała go delikatnie. – W jakie kłopoty planujesz nas wpędzić tym razem?
- Dziś żadnych kłopotów! Obiecuję! – odparł ze śmiechem. – Jedynie mały skarb pod miastem i wracamy do domu pod ciepłe skórki.
- Ruszajmy więc, nie ma co tracić czasu – z pełną powagą skinęła głową. – Musimy jak najszybciej wrócić do domu!
Dosiedli swych chowańców i w blasku wschodzącego słońca ruszyli w drogę. Nie była ona zbyt długa, cel znajdował się tuż obok fortu amazonek, który w tej chwili – na całe szczęście – był pusty.
Athelan wyciągnął mapę i ze zmarszczonymi brwiami uważnie ją studiował. Zaczął chodzić w kółko i kopać doły po całej okolicy. Znudzony Kucyk przestał chodzić za swym panem i z cichym parskaniem ganiał króliki.
Lostara nie chcąc patrzeć na tę smutną scenę chwyciła mocniej kij w dłonie i ruszyła na polowanie na harpie, przy okazji zbierając ładne, pachnące kwiaty do bukietu.
- Vas Ort Grav – krzyknęła w końcu tracąc cierpliwość. – Athelan, pospiesz się! Noc nas tu zastanie…
- Znalazłem! Znalazłem! – Athelan przemknął obok niej w pełnym galopie, a za nim pognała zgraja nieumarłych stworów, która pilnowała skarbu.
Lostara zakryła twarz dłońmi. Po chwili z cichym westchnieniem zdecydowała się pomóc swojemu Rycerzowi.
Kiedy zmagali się z ostatnim ze Strażników, ich uszu dobiegł cichy tętent kopyt, dobiegający od strony Yew.
- Athelan? – zapytała niepewnie czarownica.
- Hghhrhm? – odparł, trzymając w zębach wodze i próbując utrzymać się na koszmarze.
- An Ex Por – pajęczyna pokryła ciało demona, zatrzymując go w miejscu. – Sprawdź to! Rel Por!
Athelan zamachnął się widłami na bestię. Po chwili ze zdziwieniem, podnosząc się z ziemi i otrzepując płaszcz rozejrzał się za przeciwnikiem.
- Znów mi to zrobiłaś! – zawołał oskarżycielsko.
Lostara bez słowa wskazała na przybysza, zakutego w czarną zbroję, dosiadającego imponującego rumaka. W pochwie u boku schowany miał krótki miecz, a tarcze zarzuconą na plecy. 
Przyglądali mu się bez słowa, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Szukasz czegoś, cny rycerzu? – Athelan w końcu postanowił przełamać krępującą ciszę.
- Można tak powiedzieć… jednak nie znalazłem tego, czego szukałem – odparł i popędził konia, chcąc już się oddalić.
- Czego szukasz?! Być może jednak znalazłeś! – Athelan poczuł szansę na łatwy dorobek i nie zamierzał z niej zrezygnować.
- Szukam najmitów, którzy podjęliby się prostego zadania – zatrzymał wierzchowca i ponownie zwrócił się w stronę poszukiwaczy przygód.
- Na czym miałoby polegać zadanie tych najmitów? I przede wszystkim, jaką otrzymają nagrodę? – Athelan cały czas starał się być praktyczny.
- Athelan jest odważny, z pewnością podołamy każdemu zadaniu. Szczególnie jeśli ma być tak proste jak mówisz, Panie – Lostara pokładała w swym wybranku bezgraniczną wiarę.
- Ale odbiegamy od tematu - zarumieniony wojownik próbował sprowadzić rozmowę z powrotem na właściwe tory. – Co z nagrodą?
- Nagroda może być cenna, ale łatwo zdobyta, może być bez wartości, ale po trupach osiągnięta.
Athelan pokiwał w zamyśleniu głową.
-  Skarbie, przetłumacz, proszę.
- To na pewno coś magicznego! – odparła Lostara.
- Kotki? – oczy Athelana zabłysły radością.
- Jedynie złoto i łupy zdobyte po drodze – powiedział rycerz, wzdychając ciężko.
- To nie dla nas – Athelan zawrócił Kucyka.
- Ale za te skarby będziemy mogli kupić kotki! – Lostara poczuła zew przygody.
Athelan spowrotem zawrócił znudzonego koszmara.
- Co dokładnie mamy zrobić?
- Bezpiecznie doprowadzić karawanę z materiałami do naprawy żagli do portu w upadłym mieście paladynów – w głosie rycerza pojawiła się nuta nadziei.
- Delucji? – głos Athelana przeszedł niemal w pisk –Uwielbiam to miasto! Znam każdy budynek, każdy ciemny zaułek, każdy kamień! Ale… Oni mają port? Niby szczury potrafią pływać… ale…
- Mówiłem o Trinsic… - tajemniczy rycerz był wyjątkowo cierpliwy.
- Trinsic! Oczywiście,  że pomożemy – Lostara delikatnie trąciła swojego towarzysza łokciem – Prawda?
- Tri… Ach, tak, oczywiście… pomożemy – Athelan wykazał się niesłychanym entuzjazmem.
- Przygotuję więc karawanę. Będę czekać w Tol En Estel… - rycerz nie dokończył zdania, ponieważ dwoje śmiałków pobiegło po tak ciężko wywalczony skarb, tracąc zainteresowanie tajemniczym przybyszem.

Ciąg dalszy nastąpi….

Offline |chris|

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 27
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #2 dnia: 2016 09 25, 23:14:59 »
Bank Skara Brae. Athelan z Lostara szykowali się do eskortowania karawany.
Wojownik wyrzucał wszystko ze skrzyni w poszukiwaniu zdatnych do użycia fragmentów zbroi, a czarownica wpatrując się w lusterko poprawiała makijaż.
Z zewnątrz dobiegały zniecierpliwione krzyki członków wyprawy.
Drzwi otworzyły się z rozmachem uderzając o ściany budynku, a do środka z wielkim impetem wpadł barczysty, półnagi mężczyzna, zarośnięty niczym goryl z puszczy Trinsic.
- Kiedy wreszcie wyruszymy?! – krzyknął pełnym gniewu głosem. – Słońce już od dawna wysoko na niebie! Mieliśmy ruszyć póki świt!
- Hę? – Athelan ze zdziwieniem uniósł brwi. – Skoro świt? A kto by tak wcześnie się zerwał z łóżka?
- Już, już idziemy – Lostara kończyła zakraplać do oczu krople z wilczej jagody.
Mężczyzna burknął coś nie wyraźnie i wrócił do karawany, po raz kolejny sprawdzić czy wszystko jest gotowe.
- Jestem gotowa – Lostara zamrugała, odzyskując ostrość widzenia. – Możemy się zbierać.
Athelan bez słowa dopiął ostatnie rzemienie zbroi i wyszedł z banku za swoją ukochaną.
- Wszyscy gotowi? Najedzeni? – zawołał. – Jaki mamy plan?
- Żadnego nie masz? I tobie było zlecone bezpieczeństwo karawany? – dobiegł głos z okolic wozu.
- Chodźmy przez portal! – Lostara klasnęła z zadowolenia w ręce. – Raz-dwa będziemy na miejscu!
- Dobry pomysł – zadowolony Athelan otworzył księgę portali i stworzył bramę do Trinsic.
Bez wahania przeszedł na drugą stronę. Nikt inny nie ruszył się z miejsca. Wszyscy z zainteresowaniem wpatrywali się w niebieskie przejście. Po chwili  powrócił, ledwo trzymając się na Kucyku. Zniknęła gdzieś jego włócznia, hełm, a także sakwy i plecak.
Bez słowa skierował się w stronę banku, skąd wrócił po upływie paru minut, zaopatrzony w nową broń i juki, które niezwłocznie przytroczył do koszmara. Wskoczył na siodło i przyjrzał się towarzyszom w poszukiwaniu ukradkowych uśmiechów. Dojrzał tego zbyt wiele, by reagować.
Odchrząknął cicho, unikając wzroku Lostary, która nie ukrywała swojego rozbawienia.
- Może powinniśmy skorzystać z usług szmuglera? – czarownica próbowała wybawić z opresji swojego rycerza, który siedział na koniu i podziwiał chmurki.
Athelan mruknął cos niewyraźnie pod nosem i stępa ruszył w stronę mostu. Lostara zebrała wszystkich ludzi oraz zwierzęta, ciągnące wozy z ładunkiem i niedługo później dogonili wojownika, który krzyczał na skulonego człowieka.
- Nie zapłacimy takiej sumy!  - wymachiwał włócznią bez celu. -  Możemy zapłacić 3000 tysiące monet za WSZYSTKICH! I cały ładunek!  Kochanie, przemów mu do rozumu.
- Zapraszam na pokład – spojrzał wyzywająco na Athelana, chowając za pazuchę wypchaną sakwę.
- Tak się rozmawia z ludźmi, kochanie – Lostara uśmiechnęła się do rycerza, który smętnie opuścił głowę i niemrawo popędził konia na statek.
Po trzydniowym rejsie dobili do brzegu nieopodal Trinsic. Wszyscy byli wypoczęci i pełni energii, gotowi do znoszenia znoju podróży przez lasy i walki z demonami zamieszkującymi miasto.
Wszyscy poza Athelanem, który prawie cały czas drogi morskiej spędził na sprzątaniu kajuty i zwalczaniu choroby morskiej, z której nie potrafiły go wyciągnąć nawet magiczne zdolności Lostary.
Kiedy wszyscy sprowadzali zwierzęta na ląd i szykowali się do drogi, dzielny wojownik leżał na ziemi i dziękował wszystkim bogom za stały grunt pod nogami. Czarownica nadzorowała pracę ludzi, słusznie uznając, że jej wybrankowi nic już nie pomoże.
Rozbili namioty, rozpalili ogniska i snuli plany nad dalszym etapem podróży. Mury Trinsic błyszczały nieopodal w słabym świetle księżyca. Zza murów dobiegały ciche krzyki, pioruny spadały z nieba, gdzie nie gdzie wybuchały słupy ognia, niosąc ze sobą fragmenty budowli.
Zebranie mające na celu ustalenie właściwej strategii przejścia przez miasto skończyły się śpiewem i tańcami przy ogniskach, co było zasługą nalewki mandragorowej.
O świcie, ptaszki zaczęły ćwierkać,  witając nowy dzień.  Ludzie z jękami powoli powstawali z pryczy i niezdarnie opuszczali swoje namioty. W pośpiechu na jaki mogli się zdobyć w tym stanie, zwinęli obóz i powolnym krokiem, nieraz się zataczając zaczęli jechać w stronę bramy głownej.
- Tak jest… od frontu. Wejść z impetem, niech wszyscy o nas usłyszą – jęknął Athelan. – Chce krwi.
Dzielny wojownik z głośnym okrzykiem bojowym wjechał do miasta, wzywając do siebie wszystkie demony i rzucając im wyzwanie.
Jednak żaden z nich się nie zjawił.
W Twierdzy panowała cisza i spokój.
Rozejrzeli sięz niepokojem, a ich ciała przeszedł zimny dreszcz.
Pełni niepokoju zagłębili się w opustoszałe miasto...


CDN

Offline |chris|

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 27
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #3 dnia: 2016 09 29, 21:30:29 »
Chodniki czerwone były od krwi, a na ścianach zniszczonych budynków ogień pozostawił czarne ślady swej działalności. Jednak nigdzie nie było widać śladu życia, a ciszę mącił jedynie cichy wiatr i skrzypienie konarów martwych drzew.
Niepokój i nastrój panujący w mieście natychmiast ich otrzeźwił. Otoczyli kręgiem wóz ciągnięty przez konie i szli krok za krokiem, rozglądając się za potencjalnym zagrożeniem. Każdy miał w ręku broń gotową do użycia, a łucznicy nie zdejmowali strzał z cięciw swoich łuków.
Athelan z dzikim okrzykiem skoczył przed siebie i przebił włócznią głowę Pośledniego Demona. Jednak była to sama głowa, leżąca na ich drodze. Reszty ciała nie było widać w zasięgu wzroku. Podbudowawszy w ten sposób swoje morale, odzyskał również pewność siebie.
Wysunął się naprzód i dumnie wyprostowany jechał na swoim Koszmarnym Kucyku na czele pochodu, co jakiś czas rzucając przez ramię ukradkowe spojrzenia na Lostarę. Jednak ona nie zwracała na niego uwagi, skrobiąc coś piórem w swoich księgach.
Po godzinie jazdy, ich oczom ukazały się maszty statku, wystające ponad mury miasta. Napełnieni otuchą przyspieszyli kroku i skierowali się w tamtą stronę. Już po chwili przeszli obok zawalonej piramidy i znaleźli się w porcie, pełnym ludzi. Uzbrojeni mężczyźni, odpowiadający za bezpieczeństwo załogi, obrzucili ich niechętnymi spojrzeniami, jednak bez słowa przepuścili ich do kapitana, stojącego na pomoście.
- Witaj kapitanie! – Athelan popisał się wzorowym salutem. – Przybyliśmy!
- Hę? – kapitan obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. – A kim wy jesteście?
- Pewien rycerz, którego spotkaliśmy w Skara Brae, wynajął nas jako eskortę – odezwała się Lostara, widząc, że Athelan otwiera usta, z których niewątpliwie nie powinny wydostawać się żadne więcej słowa. – Przywieźlismy materiały do naprawy masztów, które ponoć macie naprawić.
- Ach.. tak, tak – kapitan pokiwał głową. – Doszły mnie słuchy, że znalazł odpowiednich kandydatów…  Choć śmiem wątpić w słuszność jego wyboru… Wczorajszego wieczora wysłałem do miasta część straży, która oczyściła wam drogę przez to przeklęte miasto. Rozumiem, że nie napotkaliście po drodze żadnych kłopotów?
- Oczyściła? Oczyściła?! – Athelan parsknął śmiechem. – Cóż za nieudolną straż sobie wybrałeś, kapitanie. Od samych bram Trinsic aż do tego miejsca…
Przerwał na chwilę, zdając sobie nagle sprawę, ze w porcie było pełno ludzi i żadnych demonów
- Aż do tego miejsca tam za winklem – podjął szybko, wskazując ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. – na każdym kroku rzucały się na nas hordy demonów! Pełno ich było! Ledwo z Lostarą daliśmy radę je odpędzić…. Gdyby nie magia, która tak biegle włada… Proszę, całą włócznię wysmarowaną w ich czarnej krwi!
Athelan wyciągnął przed siebie broń, demonstrując prawdziwość swoich słów.
Kapitan przyjrzał się sceptycznie dowodom męstwa wojownika.
- Gdzie ta krew?
Athelan zsiadł z koszmara i podszedł do rozmówcy
- O tutaj – wskazał niewielkie plamki demonicznej krwi na czubku włóczni. – Reszta musiała się zmyć.
- Zmyć?
- Ehe, dokładnie tak.
- Cóż…
- Pomocy! Ratuuunku! – wszyscy znieruchomieli, wpatrując się w majtka wbiegającego do portu. – Demony uwięziły moją damę! Błagam! Niech ktoś pomoże!
Athelan wskoczył na siodło i popędził we wskazanym kierunku.
- To będzie dodatkowo płatne! – krzyknął mijając zdziwioną straż.
Lostara spokojnie pokłusowała za nim i zatrzymała się na środku placu tuż za murami oddzielającymi miasto od portu.
- In Vas Mani – wyszeptała, doskonale wiedząc czego może się spodziewać po swoim rycerzu.
Zza rogu wypadł wojownik na potykającym się koniu, a w pogoni za nim leciały dwa Demony Złocistych Piasków, otoczone pustynnym pyłem. Ciskały w swoją ofiarę piorunami, które rozłupywały trafione brukowce i ściany ruin.
- Nic nie widzę! Oślepłem! – krzyczał zrozpaczony Athelan, w pełni zdając się na doświadczenie swojego Kucyka. Lostara rzuciła w niego bryłą błota owiniętego pajęczą siecią, która natychmiast rozpłynęła się po jego ciele zasklepiając rany.
Kiedy Athelan odzyskał zdolność widzenia, sytuacja stała się nieco bardziej stabilna i czarodziejka wykorzystała moment wytchnienia do przywołania Mistycznego Lisa. Chowaniec Lostary, nie potrzebował żadnej zachęty. Z głośnym warknięciem rzucił się na najbliższego demona. Pazury drapały, kły szarpały a ogony merdały z zadowolenia, pokazując radość z jaką stworzenie broniło swojej Pani.
Jeden z demonów padł na ziemię, pociągnięty przez zajadle atakującego chowańca. Athelan wykorzystał okazję i zawrócił Kucyka w jego stronę, rozpoczynając szarżę. Pochylił się w siodle, wycelował i pchnął włócznią prosto w serce bestii, pozbawiając ją życia. Koszmar, dla pewności, przebiegając koło truchła, przednimi kopytami zmiażdżył głowę demona. W między czasie drugie stworzenie uległo potędze Lostary i jego szczątki właśnie dogasały nieopodal. Czarodziejka wygładziła sukienkę, poprawiła włosy i skierowała konia w stronę wiszących na zawiasach drzwi małego budyneczku. Zgrabnie zsunęła się z siodła i wyciągnęła stamtąd młodą dziewczynę.
- Jesteś już bezpieczna, odprowadzimy cię do portu – oświadczyła zmęczonym głosem. – Nie musisz już się bać.
- Jestem kobietą morza – prychnęła pogardliwie. – Niczego się nie boję! Nawet… nawet…
- Krakenów? – przerwała podniecona Lostara. – Widziałaś kiedyś krakena? Prawdziwego krakena? Takiego dużego? Z.. .z… z mackami? I z tym wszystkim co mają prawdziwe krakeny?
- Oczywiście, że nie! – kobieta parsknęła lekceważąco. – Krakeny żyją tyko w bajkach!
- Tak myślisz? A ja raz go widziałam! Był ogromny! Większy od tego statku!
- Naprawdę…
- Może zabierzemy się z Wami w krótki rejs i spróbujemy znaleźć jakiegoś?
- Nie mogę decydować za kapitana…
- Świetnie! Idziemy do portu! – zawołała. – Athelan! Masz być grzeczny, bo nas nie zabiorą!
- Obiecuję, kochanie. Grzeczny jak mysz.
- Mysz? – Lostara obrzuciła wojownika zdziwionym spojrzeniem. – Jaka znów mysz?
- Jak mysz pod miotłą.
- Myszy pod miotłą zazwyczaj są martwe…
- Ehe, i przez to grzeczne.
Lostara westchnęła cicho i ruszyła powoli w stronę portu, prowadząc za sobą konia. Ożywionymi głosami rozmawiały ze sobą dwie kobiety, co jakiś czas chichocząc i rzucając krótkie spojrzenia na Athelana, który wlókł się naburmuszony z tyłu, udając że nic go nie obchodzą te plotki.  Choć uważnie nadstawiał swoich szpiczastych uszu, nie mógł pochwycić żadnego słowa.
W porcie popędził Kucyka i wyjechał przed kobiety, żeby właściwie poprowadzić rozmowę z kapitanem i wyciągnąć z całej przygody jak największy zysk.  Obca kobieta pobiegła ze łzami oczach w stronę statku i rzuciła się w objęcia swojego majtka.
- Jak myślisz? – szepnęła Lostara starając się, by nikt inny ich nie usłyszał. – Athelan? Dokąd płyną?
- Być może ruszają z jakąś wielką misją rabunkową? – czarownica spojrzała na niego chłodno, zmuszając go do zmiany koncepcji. – Znaczy, ratunkową. Ratunkową oczywiście. Być może… Ratunkową. Tak właśnie powiedziałem.
Zaśmiała się radośnie, widząc zmieszanie wojownika. Delikatnie musnęła wargami usta Athelana, który nagle zrobił się cały czerwony, prowokując kolejny atak śmiechu ukochanej.
- Można by zaciągnąć się do załogi. Lostarko, słońce moje, mogę zostać piratem? Mogę?
- Nie. Pożegnamy się z załogą i wracamy.
- Ehe, jeszcze tylko się pożegnać… Kapitanie! – zawołał Athelan, z rubasznym śmiechem podjeżdżając parę kroków w stronę dowódcy załogi.
- A tak, tak… nasi bohaterowie… Nie dość, że bezpiecznie przeprowadziliście do nas karawanę, to jeszcze uratowaliście członka naszej załogi. Jestem wam niezmiernie wdzięczny. A teraz….
- Nagroda – Athelan przerwał nie pozwalając by bogactwo tak łatwo się odwróciło i uciekło.
- Nagroda?
- Ehe, ten tajemniczy rycerz, który nas wynajął mówił o nagrodzie. W jakim celu mielibyśmy tu przyjechać, jeśli nie po skarby?
-  Może i racja… niech wam będzie – kapitan warknął nieprzyjemnie. – Co wam obiecał?
- Złoto, klejnoty i magiczne artefakty – odparł natychmiast Athelan. Zamknął oczy i czekał na cud.
- Nie lubię kłamców – mężczyzna rzucił na ziemię sakwę w której zabrzęczało parę nędznych monet. – To wasza zapłata, a teraz… wrócimy do naprawy naszej łodzi.
Athelan westchnął cicho, zatańczył w kółko na swoim Kucyku, rozglądając się uważnie po porcie i oceniając ludzi, którzy nagle przerwali pracę i leniwie bawili się różnego rodzaju bronią. Niektórzy mieli krótkie szable, inni młotki czy sieci, ale tak naprawdę każdy przedmiot celnie rzucony, może być bronią idealną.
- Athelan… - Lostara szepnęła ostrzegawczo. Gwizdnęła na swojego lisa, który przypadł do niej, gotów oddać życie w obronie swojej Pani. – Błagam, bądź rozsądny.
- Jak zawsze, kochanie… - wojownik zachichotał. Przypiął do boku krótką włócznię, tarczę zarzucił na plecy, a ręce podniósł w górę w obronnym geście.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, jednak Athelan w tym momencie wyszczerzył białe kły w drapieżnym grymasie i zwinnym ruchem, szybkim jak mgnienie oka, wyszarpnął zza pleców długą włócznię z tytanium. Przyjął pozycję bojową.
- Spokojnie, wojowniku… gdzie Twój honor? Ratować, tylko dla złota? Zabijać dla garści błyszczących kamyków? Czy to naprawdę jest tego warte?
- Ehe, w końcu to złoto i błyszczące kamienie.
- Rozejrzyj się!  Jest Was tylko dwoje! Nie przebijecie się przez naszą straż. Nie możesz być aż tak szalony! – zawołał kapitan. – To będzie dla Ciebie nauczka!  Gdybyś nie skłamał ,dostał byś więcej! Znacznie więcej!
- Mam uwierzyć na słowo? Znaczyłoby to, że macie na tym pokładzie więcej… znacznie więcej… - Athelan wybuchnął śmiechem, którego nie zdołał powstrzymać, pochylił się w siodle, opuścił włócznie wzdłuż szyi Kucyka szykując się do krótkiej szarży.
- Athelan! Dośc! – Lostara krzyknęła głośno, a niebo nad ich głowami pociemnialo. – Nikogo dziś nie zabijesz! I nie okradniesz!
Wojownik drżał cały, rozgrzany przez gorącą krew, szaleńczo krążącą w jego ciele. Z jego gardła wyrywało się ciche warczenie, a oczy zwęziły się na podobieństwo oczu pantery, gotowej do skoku.
- Athelan…. Skarbie… - Lostara szepnęła cicho. – Nie potrzebujemy tego.  Wracajmy do Skara.
Wyczarowała magiczny portal, przez który niezwłocznie przeszła, obrzucając Athelana proszącym spojrzeniem pięknych oczu. Wojownik westchnął cicho, opuścił włócznię. Zerwał Kucyka do galopu w stronę przejścia i zmuszając koszmara do pięknego skoku prosto w Bramę. Niestety, nie trafił i przeleciał tuż obok. Niezrażony zawrócił i ponowił manewr. Tym razem również bezskutecznie. W momencie, w którym zdecydował wjechać spokojnie w niebieski portal, ten po prostu… zniknął. Wojownik rozejrzał się nerwowo i zachichotał.
- Cóż… i tak się zdarza… - otoczyły go magiczne gwiazdy i już po chwili pojawił się pod bankiem Skara Brae.
- Co tam tak długo robiłeś? – Lostara spiorunowała go wzrokiem.
- Nie trafiłem w portal… - przyznał się zawstydzony?
- Nikogo nie zabiłeś?
- Nie…
- Nie okradłeś?
- Zabroniłaś….
- Grzeczny kociak – przytuliła byłego skrytobójcę. – A teraz szukajmy tego rycerza. Trzeba zameldować o sukcesie misji.
- Ehe… - Athelan nieco oklapł. – Szukajmy. Masz jakiś pomysł, gdzie zacząć?
- Jak to gdzie? – spojrzała na niego ze zdziwieniem. – W karczmie. Zawsze zaczyna się od karczmy i zwykle również tam się kończy.
Ruszyli w stronę niewielkiej gospody, prowadząc konie za uzdy. Weszli do jasno oświetlonej oberży, jednak nie było tam nikogo poza półprzytomnym pijakiem, leżącym na barze i samym barmanem, który wyglądał jakby miał ochotę dołączyć do swego jedynego klienta. Wierzchowce w tym czasie wesoło biegały po malej sadzawce w środku miasta, chłodząc swoje zgrzane ciała.
- Cóż… skoro już tutaj zaczęliśmy poszukiwania, możemy nieco dokładniej przyjrzeć się temu lokalowi… - Athelan sięgną do sakwy i kupił dwie butelki piwa.
- Brzmi całkiem dobrze – Lostara z wdzięcznością przyjęła trunek.
W tym czasie drzwi otworzyły się powoli, a czarny rycerz przekroczył próg, zasłaniając swym olbrzymim ciałem całe przejście.
- O proszę, znaleźliśmy – czarownica na wszelki wypadek, jakby Athelan nic nie zauważył, wskazała na przybysza.
-  Ehe, czas na nagrodę – pokiwał jej wybranek.
- Nagrodę?
- Dokładnie.
- Ale…
- Ciiii. – uciszył Lostarkę i podszedł do rycerza. – Witaj! Karawanę doprowadziliśmy na miejsce, całą, zdrową i bezpieczną. Statek niedługo będzie zdolny do dalszego rejsu. Demonów hordy wybiliśmy i damę z opresji wybawiliśmy.
- Jaką znów damę? Tam dam raczej nie ma… – przybysz spojrzał z góry na Athelana.
- Ukochaną majtka! Oni wezmą ślub! – Lostara ruszyła z pomocą.
- Panią majtkową! – Athelan energicznie pokiwał głową.
- Nieważne…  tu jest wasza nagroda. – olbrzym podał parze sakwę wypchną złotymi, brzęczącymi monetami.
Athelan niemal nie rozpłynął się z rozkoszy, słysząc ten dźwięk i czując ciężar, który nagle przybył mu u boku.
- Do tego… - olbrzym kontynuował – jeśli macie jakieś pytanie, możecie zadać je teraz, ale…
- Oooo, mamy całą masę pytań. Musimy się zastanowić i myślę, że… - Athelan zdecydował się na właściwe pytanie.
 - Czy widziałeś kiedyś krakena? – Lostara nie pozwoliła mężczyźnie dokończyć zdania.
- Ale… macie tylko jedno pytanie… Czy to właśnie na to mam odpowiedzieć?
- Nienienienie – Athelan czym prędzej zaprzeczył.  – Jedno pytanie czy każde z nas po jednym?
- Jedno na was oboje, zastanówcie się dobrze.
- Czy pytanie o to czy po jednym pytaniu na osobę, uznane jest za pytanie? I czy pytanie o to czy pytanie o to czy po jednym…. – Athelan zagubił się gdzieś w odmętach swojego niedoścignionego umysłu, gdzie myśli biegały na wszystkie strony z prędkością przekraczającą ludzkie pojmowanie.
- Nie – olbrzym lubił zwięzłe wypowiedzi.
- W takim razie zastanówmy się dobrze… - Athelan powtórzył słowa olbrzyma. W połowie zdania wyciągnął krótką włócznię, zamachnął się i uderzył niemal na oślep za siebie.
Rozległ się cichy krzyk i przerażona kobieta, znana jako Eleanor, nieudolna złodziejka, uciekła z karczmy, trzymając się za ranioną rękę. Athelan przez chwilę zastanawiał się, czemu postanowił darować jej życie. Uznał w końcu, że to z sentymentu jaki czuł do złodziei.
Uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów… Kopalnia w Delucji… pełno górników, jeden wyjątkowy z….
- Skarbie, wróć do nas – głos Lostary sprowadził go z powrotem na ziemię.
- Ehe, wróciłem. Więc… pytanie.. tak? Pytanie… kim  jesteś?
- Czy to właśnie wasze pytanie?
- Tak.
- Jestem…
W tym właśnie momencie Athelan padł nieprzytomny na zakurzone deski gospody. Śnił o różnych rzeczach. Słyszał niewyraźne głosy, które mimo swej bliskości nadal pozostawały… niewyraźne.
Kiedy się obudził, klęczała przy nim Lostara, wlewając mu jakieś dziwne mikstury do rozchylonych ust.
Mistyczny Lis nerwowo kręcił się po karczmie, sierść miał zjeżoną.
- Co się stało? – wymamrotał Athelan.
- Zemdlałeś – odparła czarownica.
- Czemu?
- Z emocji?
- Co odpowiedział?
- Kto?
- Rycerz.
- Nic.
- Jak to nic?
- Nic konkretnego. Dużo mówienia o niczym, wykręcania się od odpowiedzi i w końcu uciekł, mówiąc, że powinnam się tobą zająć.
- A ten lis? – Athelan wskazał na chowańca, który właśnie próbował upolować mysz, kryjącą się na brzegu swojej norki.
- Wróciła ta złodziejka, chciałam mieć pewność, że nic ci nie zrobi.
- Dziękuję.
- Nadal nie wiemy kim był ten rycerz, dokąd zmierzali… właściwie nic nie wiemy…
- Ehe, będzie ciężej niż myślałem.
- Ja widziałem już ten symbol – pijaczyna obudził się i potoczył po nich zamglonym spojrzeniem.
- Ta? Gdzie? I co to za symbol?
- Parę monet może otworzyć moje usta…
- Oczywiście, proszę – Lostara zabrała Athelanowi sakwę pełną złota, która dopiero co, dostał od rycerza i podała ją żebrakowi.
- Idźcie do Cove, znajdziecie tam pewną staruszkę… na pewno ją poznacie. Powiedzcie jej, że chcecie poznać historię Wilczegolba. Z pewnością wam pomoże.
Athelan skinął głową.
- Ruszajmy więc! Za mną! – zawołała Lostara do swoich chowańcow.
- To będzie przyjemność pracować dla ciebie, pani! Prowadź! – pijaczyna chwiejnym krokiem ruszył za poszukiwaczami przygód, zapewniając, że chętnie będzie dla nich pracować.
- Dałaś mu za dużo złota… - mruknął cicho Athelan do Lostary.
- Może sprzedawać nasze rzeczy w Cove…. – Lostara zawsze starała się patrzeć na świat optymistycznie.
Jednak żebrak zniknął gdzieś w porcie i nikt nigdy go więcej nie widział. Dziwne.

Offline |chris|

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 27
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #4 dnia: 2016 09 29, 21:30:50 »
Bez przeszkód dopłynęli do Cove. Niezwłocznie ruszyli w stronę ogrodów, które Sinthia z niezwykłą starannością zawsze pielęgnowała. Było tam pełno motyli, kwiatów, dużo cienia, ławek, altanka… i staruszka, której szukali.
Przyjrzeli się uważnie kobiecie, siedzącej na ławce pod altanką.
- Witaj, pani – Athelan zdjął hełm i pokłonił się, pokazując, że czasem potrafi zachować się przyzwoicie.
- Czy możemy się przysiąść, pani? – Lostara również dygnęła dwornie.
- Czasami widywałam waszą dwójkę, z pewną łuczniczką, która ostatnio pomogła mi dostać się do Vesper. Była dla mnie bardzo miła. Skoro jesteście jej przyjaciółmi, nie krępujcie się.
Athelan opadł na ławkę, a Lostara usiadła mu na kolanach, wtulając się w swojego rycerza.
- Co was tu sprowadza? – zapytała staruszka z ciekawością. – Rzadko ktoś tu zagląda.
- Prawdę mówiąc, mamy za sobą długą podróż pełną przygód, jednak opowiemy o nich przy innej okazji. Wszystko sprowadza się do tego, że w Skara Brae zostaliśmy poinformowani, że ty pani, możesz nam zdradzić tajemnicę pewnego rycerza… - Lostara zaczerpnęła tchu.
- Dokładnie tak. Mam tu zapisane, chociaż rozczytać mi ciężko… mamy pytać o…. Wleczegłąba? Wilczegłąba? Coś w tym rodzaju.
- Uratowaliśmy księżniczkę i widzieliśmy krakena! – zawołała nagle Lostara. – Przepraszam, nie mogłam się nie pochwalić.
- To bardzo miłe z waszej strony…. A co do Wilczegolba… pamiętam ten symbol… symbol czarnego wilka. Jako haft na płaszczach, tunikach, godło na tarczy, czasem zwykły tatuaż… to raczej bajka niż prawda… - staruszka zawahała się
- W każdej bajce czy legendzie, można znaleźć ziarno prawdy – Lostara oparła głowęna ramieniu Athelana. – Chętnie wysłuchamy tej opowieści, jeśli nie sprawimy tym problemów.
- Jak już wspominałam, wasza przyjaciółka pomogła mi, więc ja pomogę wam… proszę, usiądźcie wygodniej i posłuchajcie tej opowieści.
Staruszka wypełniła cybuch fajki tajemniczym zielem, które z błogim uśmiechem rozpaliła i zaciągnęła się dymem.
Lostara poszła za jej przykładem i napełniła swoją złotą fajkę tytoniem z Ocllo. Athelan jako, że nie był wyposażony w tego typu dobrodziejstwa, po prostu napchał sobie tytoniu do ust i zaczął go przeżuwać.
- To były bardzo, bardzo dawne czasy. Na nasze piękne ziemie najechały bandy krwiożerczych bandytów. Polowali na każdego, nie robiło im różnicy kogo mordują i rabują. Każdy kto nie był z nimi, był im wrogiem. Widziałam kiedyś wilka… czarnego… jak przez Vesper kroczył dumnie. I było to zwierzę! A jemu oni służyli… - staruszka przerwała na chwilę opowieść, kontynuowała jednak po chwili. – Opuściłam miasto z rodzicami. Działo się tam zbyt niebezpiecznie. Zbyt wiele krwi płynęło drogami. Jednak żyjąc dalej w Cove, słyszałam ze było wiele bitew i batalii. Wojny toczyły się od mroźnych pustkowi, po gorące piaski Nujelm, aż w końcu ostateczna bitwa miała miejsce w odległych krainach… Ponoć wtedy poległ sam przywódca Wilków, zgładzony przez swych wrogów.
Staruszka zakaszlała, Athelan poruszył się niespokojnie, a Lostara coraz mocniej ściskała go za ręce.
- Skoro widzieliście ten symbol, radzę wam… uważajcie na siebie.
- A więc… wzmacniali się przez lata, a teraz planują coś paskudnego? – Lostara zadrżała, choć dzień był ciepły i pełen słońca. Spojrzała w oczy Athelanowi. – W czym im pomogliśmy? Oh, mogłam pozwolić ci przelać trochę krwi. Obiecuję, mój drogi, że kiedy następnym razem  poczujesz, że masz ochotę ściąć parę głów, nie będę cię powstrzymywać.
- Przypomniałam sobie jeszcze jedną rzecz… - staruszka westchnęła cicho. – Był pewien niziołek. Niestety nie pamiętam jego imienia. Mówiono jednak, że działa on razem z wilczymi łbami. Ramię w ramię. Niestety nie wiadomo kim oni są, ani po co przybyli. Można jednak przypuszczać, że nie wróży to nic dobrego.
- Cóż… - Athelan przytulił do siebie Lostarę i czule pogłaskał ją po plecach. – Ostrzegasz nas, droga pani, przed tymi ludźmi i kłopotami, w jakie możemy się wplątać. Jesteśmy ci szczerze wdzięczni za to ostrzeżenie, jednak… Ostrożność nigdy nie była moją mocną stroną. Myślę, że czekają nas kłopoty, w które chętnie nas wciągnę. W sam środek wiru. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, skarbie?
Oczy wojownika zalśniły srebrnym blaskiem.
- Wybaczę… wiesz o tym dobrze. Nie zostawię cię samego z nimi. Założymy tym wilkom smycze i kagańce i każemy zatańczyć do naszej muzyki – Lostara roześmiała się perliście, a wszelkie niepokoje rozwiały się bez śladu.
Pożegnali się ze staruszką, która zmęczona długą opowieścią, wróciła do swojej chaty.
Athelan z Lostarą większość czasu poświęcali na poznawanie historii. Zagłębiali się w starych zwojach i księgach, starając się doszukać informacji na temat wilczego bractwa.
Athelan pochylił się niżej nad starym, poszarpanym zwojem. Zachłannie chłonął każdą literę, próbującą skryć się przed światłem dogasającej świeczki. Lostara przysiadła się do swojego rycerza, skupiając uwagę na tym samym tekście, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, który wraz z czytaniem zwoju, stawał się coraz bardziej drapieżny.

Offline Darogan

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 3143
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #5 dnia: 2016 10 01, 17:50:28 »
W między czasie... gdzieś w cieniu...


- Myślisz ze podoła?
- A czemu by nie... wygląda raczej na kogoś...
- Naiwnego.
- Może, ale łatwiej będzie go przekonać do naszych racji?
- A może po prostu go wciągniemy, wszak nie jeden szuka bogactw, jakie oferujemy.
- Czas pokaże, czy w ogóle podejmie się tego jednego wyzwania.
- Co więc mam mu powiedzieć?
- Tylko część prawdy, jeżeli podoła dowie się więcej.
- Dobrze panie...



Kobieta wolnym krokiem ruszyła ku swemu celowi, dzierżąc w dłoni małą buteleczkę, z jakże zabójcą substancja...
« Ostatnia zmiana: 2016 10 01, 18:24:42 wysłana przez Darogan »

Offline Jerry

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 3
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #6 dnia: 2016 10 05, 23:02:36 »
Słońce nieuchronnie zmierzało ku zachodowi, z minuty na minutę wydłużając cienie jakie rzucały drzewa i budynki w miasteczku Cove. Ruch i gwar na ulicach powoli malał, a kupcy zaczynali pakować swe towary do skrzyń, gdyż dzień pracy zbliżał się ku końcowi. W pobliskiej kopalni natomiast wciąż dało się słyszeć rytmiczne uderzenia kilofa o skałę, widocznie jakiś górnik stracił poczucie czasu i w rozświetlanych pochodniami ciemnościach jaskini nie zdawał sobie sprawy, że powoli nadciąga noc. Tego wieczoru pracował sam, inni górnicy znacznie szybciej zakończyli pracę i udali się do domów. Gdy wózek do którego odkładał wykopane grudy skały z drogocenną rudą zaczął się napełniać, do kopalni wkroczyła zakapturzona postać. Swym ubiorem bardziej pasowała do ulicznych straganów, niż do brudu i kurzu zalegającego w kopalni. Postać powoli kroczyła ku młodemu górnikowi, jej ruchy były płynne, ostrożne, a ona sama trzymała się cienia. Gdy zbliżyła się na tyle, że górnik ją w końcu dostrzegł ten odłożył ostatnie grudy z rudą do wózka odwrócił się do niej i lekko zaskoczony zapytał:
- Czego tutaj szukasz Pani? Twe szaty wskazują, że nie przyszłaś tutaj do pracy. – uśmiechnął się lekko Avriel, do przybyłej postaci, w której rozpoznał kobietę po delikatnych rysach twarzy.
- Czego szukam… Raczej kogo… a szukam Ciebie Panie – odparla.
- Mnie? A jak Ci może pomóc taki poczciwy górnik jak ja? – zapytał jeszcze bardziej zaskoczony
   - Uwierz mi, że może. – kobieta uśmiechnęła się tajemniczo – Mam pewną prośbę, zlecenie. Dobrze zapłacę – rzekła – kupcy wspominają, że zacny z Ciebie górnik, zawsze na czas dostarczasz zamówienia, a i poza miastem bywasz. Kogoś takiego właśnie szukam. Sama nie mogę opuścić Cove, a dostałam pilne zlecenie do wypełnienia. Muszę dostarczyć …. coś … do stolicy. – mówiła powoli, cichym głosem.
- Do stolicy? Masz na myśli Brytanię? – zapytał Avriel
   - Tak, dokładnie, do Brytanii. Znasz Brytanię Panie?
- Nigdy tam nie byłem… Nie miałem takiej potrzeby wcześniej…
   - To nic nie szkodzi – przerwała mu szybko kobieta – potrzebuję zaledwie, żebyś tam popłynął i dostarczył jeden mały przedmiot pewnej osobie… Bardzo zależy mi na czasie… Całość zlecenia nie powinna Ci zabrać dużo czasu… Dobrze zapłacę! – dodała szybko zachęcającym głosem.
- Hmmm… - górnik cicho westchnął – prawdę mówiąc, wypełniłem wszystkie zobowiązania na dostawy rudy jakie miałem w tym tygodniu, więc może i bym znalazł trochę czasu a trochę grosza każdemu się przyda, prawda? Cóż zatem miałbym dostarczyć? I komu?
   - Ten oto mały przedmiot – kobieta ostrożnie wyjęła ukrytą za pasem fiolkę.
- A cóż takiego to jest? – Avriel zapytał podejrzliwie.
   - Nic czym musiałbyś się martwić Panie – kobieta odparła lekceważąco… - To eliksir, eliksir powodujący, że skóra tego który go wypije staje się na pewien czas twarda niczym kamień. A komu? I to jest jedyna problemowa sprawa w całym tym zadaniu – rzekła spokojnie kobieta – odbiorca tej fiolki ukrywa się… Źle życzący mu ludzie szukają go… ale nie martw się – nie wiedzą, że on ukrywa się w Brytanii, a dla Twojego spokoju zadbam, aby na czas Twojego zadania się o tym nie dowiedzieli.
- Ukrywa się, a jakieś typy spod ciemnej gwiazdy go szukają? I mówisz Pani, że to łatwe zlecenie i nie mam się czym martwić?! – powiedział niepewnie Avriel.
   - Zgadza się. Zapewniam Cię, że jedyną trudnością jaką będziesz musiał pokonać jest odnalezienie człowieka, któremu masz dostarczyć eliksir. Nic Ci nie grozi. A oprócz sowitej zapłaty możesz pomóc człowiekowi w potrzebie… I zaskarbić sobie przychylne spojrzenie moich zleceniodawców – odpowiedziała kobieta, a na jej twarzy pojawił się zachęcający uśmiech oraz tajemniczy błysk w oczach.
- Niechaj będzie – odpowiedział naiwnie Avriel, nie wiedząc w co dokładnie się pakuje – Dostarczę ten eliksir do Brytanii… Kogo mam tam szukać? I gdzie?
   - Odbiorcą tego eliksiru jest mężczyzna… o czarnych włosach, muskularnej sylwetce… Jego imię to Komes. A gdzie go znajdziesz? Tego dokładnie nie wiem, ale jest znany w stolicy. Dodatkowo lubi sporo wypić i jest nad wyraz gadatliwy. Popytaj w karczmach.
- W karczmach powiadasz? Lubię karczmy, będzie okazja do spróbowania stołecznych trunków – uśmiechnął się pod nosem górnik. – Czy to wszystko, czy może masz jeszcze dla mnie jakieś rady… wskazówki?
   - Byłabym zapomniała… - zreflektowała się kobieta – Mężczyzna którego szukasz, posiada na ramieniu tatuaż wilczego łba, a po dostarczeniu eliksiru, odbierzesz od niego list… To wszystko… Dostarcz fiolkę, wróć z listem… Będę tutaj na Ciebie czekała z zapłatą… Znajdę Cię sama…
- Jak to?
   - Tak jak i tym razem. Nie jest trudno Ciebie znaleźć Avrielu
– odparła kobieta oddalając się powoli z kopalni.

Zaskoczony skąd kobieta zna jego imię, stał chwilę przy wózku ze swoim urobkiem, następnie nie zastanawiając się dłużej udał się do magazynu, gdzie opróżnił wózek, zebrał podstawowy rynsztunek na podróż – w końcu nie mógł być pewien co go czeka - a potem w kierunku portu dowiedzieć się kiedy odpływa najbliższy statek do Brytanii.


Offline Jerry

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 3
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #7 dnia: 2016 10 05, 23:03:41 »
W porcie Avriel miał szczęscie… powiedzmy. Okazało się, że godzinę przed wschodem słońca jeden ze statków kupieckich miał odpływać, a kapitan zgodził się zabrać młodego górnika w zamian za pomoc przy rozładunku towarów w Brytanii. Podróż nie była przyjemna dla naszego podróżnika… Przeklinał kobietę, której dał się namówić na to zadanie, przeklinał siebie, że się zgodził, przeklinał statek, kapitana, morze… i obfitą kolację jaką zjadł późno w nocy… tak to było najgorsze – podczas podróży bowiem nic nie zostało w jego brzuchu – wszystko wyleciało przez jego gardło za burtę statku kupieckiego. Po kilkugodzinnym rejsie, zmarnowany Avriel pomógł rozładować towary na nabrzeżu po czym z radością oddalił się od wody i statku.

Stolica – Brytania… Ogromne miasto… jeszcze tak wielkiego miasta Avriel w swoim życiu nie widział. Był nim oszołomiony, ale pamiętał w jakim celu do niego przybył. Długo nie czekając wypatrzył przechadzającego się po portowym placu strażnika miejskiego, który wskazał mu najbliższą karczmę. Karczmę portową. To przecież w karczmie miał rozpocząć poszukiwania odbiorcy przekazanego mu eliksiru. Zbliżając się do karczmy, Avriel z oddali słyszał podniosłe głosy jej bywalców. Po przekroczeniu progu – nie widząc jeszcze innych karczm stolicy – stwierdził, że ta oto musi gromadzić najgorszy stołeczny element… ochlajmordy… złodzieje… uliczne dziewki… i nie wiadomo kogo jeszcze. Avriel przekroczył próg i zanurzył się we wnętrze, w którym panował półmrok. Szedł pewnie prze karczmę, czując na sobie wzrok regularnych bywalców, aż usiadł przy barze. Tam do nowego gościa szybko podszedł karczmarz proponując napitek. Gdy Avriel opróżnił kufel miejscowego Ale, łagodzący jego morskie rozstroje żołądkowe, poczuł się pewniej i zagaił Karczmarza.
- Panie… Widujecie tu wielu przybyszów, wielu bywalców znacie… może będziecie mogli mi pomóc? – zapytał Avriel
   - A czegóż potrzebujecie młodzieńcze? – zaśmiał się karczmarz.
- Szukam pewnej osoby… - powiedział Avriel – mężczyzny… o ciemnych włosach… kawał chłopa z niego… zwą go Komes i podobno często odwiedza stołeczne karczmy, a gdy się napije to bardzo gadatliwy jegomość ponoć… Widzieliście tu podobnego?
   - Chłopcze, przecież takich to tutaj połowa będzie… Co do imienia, to nie każdy się przedstawia od razu, ty też tego nie zrobiłeś – powiedział karczmarz spokojnie, patrząc uważnie na chłopaka.
- Było coś jeszcze – Avriel ciągnął niestrudzenie – miał mieć jakiś tatuaż na ramieniu… tylko co to było… coś czarnego… Kruk? Nieee… - zastanawiał się Avriel – Worg… coś podobnego… już wiem! Miał to być tatuaż wilczego łba. Tak. Wilczy Łeb.
   - Nie było tu takiego… - szybko odpowiedział karczmarz – a jak będziesz zadawał tyle pytań to długo nie pochodzisz po tym świecie! – odwarknął.
Widząc taką reakcję karczmarza, Avriel domyślił się, że ten musi coś wiedzieć, dlatego nie poddawał się, zbliżył twarz do karczmarza i powiedział cicho, tak aby go nikt nie usłyszał:
- Panie, mam wrażenie, że wiesz o kogo chodzi… Nie szukam problemów – muszę przekazać temu mężczyźnie pewien przedmiot, powiedz mi gdzie go szukać.
   - Na twoim miejscu, czym prędzej zabierałbym się z tego miasta, albo skończysz jak ten co go wyłowili dzisiaj w porcie… A zgodnie z tym co ludzie mówią miał na ramieniu tatuaż jakiego szukasz – powiedział karczmarz z nutką groźby w głosie.

Po tej informacji Avriel nie czekając dłużej, zostawił karczmarzowi kilka monet zapłaty za napitek i czym prędzej opuścił karczmę pełną szemranego towarzystwa kierując się powrotem do portu. Tam podszedł wypatrzył jednego z pracujących w doku chłopców, pomagających przy rozładunkach i zapytał o zasłyszaną wcześniej informację, jednak chłopiec stwierdził, że o niczym takim nie słyszał – nikogo w porcie dzisiaj nie wyłowili. W momencie gdy Avriel miał udać się na drugi kraniec portu i tam ponownie rozpytać, za jego plecami zjawiła się ubrana po męsku kobieta, której wygląd wskazywał na to, że często zagląda do kufla i nie raz brała udział w jakiejś bójce.
   - Ej ty! – burknęła nieznajoma – Zabieraj się stąd, bo skończysz jak ten co go tu dzisiaj wyłowili!
- Podobno nikt tu dzisiaj nie utonął – powiedział Avriel, spoglądając na chłopca portowego. Spojrzała groźnie na niego również przybyła i wtem chłopak powiedział, że rzeczywiście było jakieś ciało znalezione w sieciach rano, ale je zabrali, po czym sam szybko czmychnął między portowe zabudowania.
   - Widzisz… smark przypomniał sobie…
- Muszę zobaczyć ciało… jeżeli to ten którego szukam, to będę mógł stąd wyjechać – odparł Avriel.
   - Ciała nie zobaczysz, zabrali je z rana i już pochowali na cmentarzu poza miastem. Ale tam straszy… Dziwy z grobów wychodzą… Pogrzeby ze strażą się odbywają… Nie masz czego tam szukać – mówiąc to kobieta oddaliła się szybko pomiędzy najbliższe zabudowania, znikając Arielowi z oczu.
- Wszyscy starają się mnie zniechęcić albo oszukać – powiedział do siebie, po czym zaintrygowany całą sytuacją, udał się przez miasto w kierunku cmentarza, do którego drogę ponownie wskazał mu strażnik miejski.

Cmentarz znajdował się za bramami miasta, w niedużej odległości. Cały ogrodzony. Zbliżający się wieczór nie zachęcał do odwiedzin, jednak Avriel nie zamierzał przeciągać zlecenia a tym samym pobytu w Brytanii dłużej, dlatego rozpalił pochodnię i wszedł na teren cmentarza. Skoro z rana wyłowili ciało i tego samego dnia miało być pochowane, to gdzieś powinien być świeży grób. Avriel przemieszczał się między opustoszałymi alejkami cmentarza, nigdzie nie widząc świeżo rozkopanej ziemi. Słońce już zdążyło zajść, a na cmentarzu zrobiło się dziwnie zimno. Cienie rzucane przez zapaloną pochodnię wydłużyły się i nabierały dziwacznych kształtów, które  sprawiały wrażenie jakby się ruszały. Nie pomagał również wiatr, a przynajmniej Avriel miał nadzieję, że to wycie to był efekt wiejącego wyjątkowo mroźnego wiatru. Niestety się mylił… To wycie nie było dziełem wiatru, ruszające się cienie nie pochodziły od nierówno palącej się pochodni… wyjątkowy chłód nastał z uwagi na brak ogrzewających promieni słońca… To wszystko było spowodowane miejscem, w którym się znajdował. Cmentarz ożywał. Dookoła Avriela zaczęły gęstnieć cienie, którymi były przybywające zjawy, z dotychczas pozamykanych krypt wychodziły chrzęszczące szkielety, na ziemi natomiast widoczne były pełzające na wpół zgniłe zwłoki. Czujący wszechobecne niebezpieczeństwo Avriel przyspieszył kroku, aby czym prędzej opuścić cmentarz, jednak w pewnym momencie poczuł na nodze ucisk. Gdy spojrzał na dół zobaczył, że to ręka jednego z pełzających zombie sięgnęła jego nogi. Długo się nie zastanawiając Avriel ciął szablą odrębując rękę od reszty ciała nieumarłego po czym rzucił się do biegu. O ile w walce z zombie czy kościotrupami jego broń może być w pewnym stopniu skuteczna, o tyle w przypadku zjaw i innych magicznych istot nie posiadał żadnej obrony. A jak wszechobecnie wiadomo… czasami najlepszą obroną jest ucieczka. I tak młodzieniec pędził ku bramom cmentarza, wymachując na boki to pochodnią, rozświetlając eteryczne cielska zjaw, to mieczem odpędzając się od tych bardziej materialnych nieumarłych. Gdy w końcu dopadł do bram miasta jasno oświetlonych lampami i pochodniami, wreszcie mógł odetchnąć, otoczenie zrobiło się cieplejsze, a przeszywające szpik kości wycie pozostało w oddali… Tylko na skraju światła i mroku cienie wydawały się nadal czaić. Przeklęte zlecenie, naiwność i może trochę chciwość – ta wyprawa póki co w ogóle nie toczyła się tak, jak sobie mógł na początku wymarzyć…

Offline Jerry

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 3
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #8 dnia: 2016 10 05, 23:04:18 »
Niczego nie znalazłszy na cmentarzu, choćby najmniejszego śladu świeżego pochówku, z jednej strony wymęczony z drugiej wściekły, Avriel przemierzał stolicę krocząc zdecydowanie ku karczmie, od której zaczął poszukiwania. Czuł, że karczmarz go oszukał i coś na pewno zataił. Późnym wieczorem wkroczył więc Avriel do karczmy, nie bacząc na jej bywalców podszedł prosto do karczmarza, chwycił go obiema rękoma za kołnierz, lekko wstrząsnął, po czym rzekł przez zaciśnięte zęby:
- Od kiedy tu przybyłem zwodzicie mnie! Widzę, że wiesz kogo poszukuję, zamiast mnie do niego dopuścić to wysyłacie mnie na śmierć pośród upiory. Gadaj natychmiast, gdzie znajdę tego Komesa! – tak sycząc Avriel zdążył zobaczyć tylko jak karczmarz się uśmiecha, unosi ramiona i sięga szybko po coś pod ladę w tym samym momencie znikając w obłokach ciemnego dymu, pozostawiając Avriela z rękami zaciśniętymi w powietrzu.
Zaskoczenie młodzieńca nie trwało jednak długo, gdyż wyrwał go z niego zbliżający się kobiecy głos… a gdy odwrócił głowę, zobaczył, że zbliża się do niego nie kto inny jak ubrana po męsku kobieta z portu, która wrobiła go w to całe zamieszanie z upiorami!
   - To znowu Ty – rzekła gniewnie kobieta zbliżając się do Avriela – uparty albo głupi. Nieważne. Nie dociera do ciebie, że nikt tu nie chce, żebyś węszył? Chyba nie – kontynuowała, ciągle zbliżając się, po jej ruchach i dykcji można było wyczuć, że trochę już dzisiaj wypiła. W pewnym momencie kobieta zza pleców wyciągnęła dwa sztylety i zamachnęła się na Avriela, który odskoczył od lady unikając trafienia. Gwar w izbie ucichł, wszystkie pijacie mordy, męty i inne szumowiny przypatrywały się rozgrywającej się scenie. Avriel jeszcze kilka razy uniknął cięć sztyletami to uskakując, to zasłaniając się sejmitarem,  cofając się do wyjścia z izby, jednak nagle atakująca kobieta potknęła się o wystającą z podłogi deskę, zachwiała się i spadła prosto na wyciągnięty przez młodzieńca sejmitar. Avriel patrzył z niedowierzaniem na jej ciało powoli zsuwające się z sejmitara na ziemię, na krew spływającą po klindze i na rozpływającą się kałużę krwi na podłodze. Wcześniejszy spokój w izbie zamienił się w dudniące okrzyki – MORDERCA! MORDERCA! – widząc, że cała pijana gawiedź jest przeciwko niemu, chłopak odwrócił się i rzucił do drzwi… jednak tak szybko jak do nich dotarł – tak szybko otworzyły się one na oścież a w drzwiach pojawił się zarys postaci miejskiego strażnika przyodzianego w zbroję płytową. Rozpędzony Avriel odbił się od strażnika jak od kamiennej ściany, po czym padł na podłogę karczmy. Szybko się pozbierał z podłogi i stanął naprzeciwko strażnika. Ten rozejrzał się po izbie, spostrzegł leżące na podłodze w kałuży krwi ciało kobiety, zakrwawiony sejmitar w ręce młodzieńca, oraz większą część bywalców karczmy wskazującą palcami na Avriela z okrzykiem – morderca. Strażnikowi powtarzać nie było trzeba, nie pomogły pospieszne słowa Avriela –  to nie tak jak wygląda, to pomyłka, nie zabiłem jej… - nim chłopak się spostrzegł, strażnik zdzielił go ręką zakutą w metalowe rękawice jak cepem w głowę, a młodzieniec stracił przytomność.

Kilka godzin później, gdy mroki nocy zaczęły być rozświetlane przez powoli wyłaniające się nad horyzontem słońce, Avriel obudził się wśród kamiennych ścian i okiennych otworów poprzetykanych metalowymi prętami… Znajdował się w celi. Z bolącą głową podniósł się i zbliżył się do drzwi wykonanych z grubych metalowych prętów. Po chwili przy kracie pojawił się strażnik, możliwe że był to ten sam, który go tu wtrącił. Strażnik przemówił:
   - No i? Doigrałeś się młodzieńcze. Nie lubimy w stolicy morderców, nie tolerujemy takich uczynków. – powiedział poważnym tonem strażnik.
- Ja nikogo nie zabiłem… to był nieszczęśliwy wypadek… ta kobieta mnie zaatakowała… - ciągnął niestrudzenie Avriel…
   - Chłopcze… może i ci nawet wierzę… nie wiem w co się wplątałeś, ale zrobiłeś to w najgorszym możliwym miejscu! Portowa karczma! Toż tam same męty się schodzą – i najgorsze, że wszyscy się znają i jeden drugiego kryje. Od dawna próbujemy się z częścią z nich rozprawić, jednak brakuje nam sił, środków i informacji. A teraz wszyscy świadczą przeciw tobie…
- A sztylety? Ta kobieta zaatakowała mnie dwoma sztyletami? – zapytał Avriel z nadzieją w głosie…
   - Jak strażnicy wkroczyli do środka, to żadnych sztyletów przy ciele nie było, przykro mi... – powiedział strażnik, lecz przerwał wypowiedź, gdyż w gmachu więzienia powstał nagle harmider. Strażnik oddalił się bez słowa od celi w kierunku, z którego dochodziły odgłosy. Po krótkiej nieobecności powrócił do Avriela mówiąc: - To chyba twój najszczęśliwszy dzień w życiu chłopcze! – zaśmiał się strażnik.
- Jak to? W jaki sposób szczęście wiąże się z pobytem w celi – pytał rozgoryczony Avriel
   - Wyobraź sobie młodzieńcze, że właśnie otrzymałem raport, dotyczący tej niewiasty, którą miałeś zamordować… Zgodnie z tym co mam tutaj napisane – strażnik wskazał na pergamin, który trzymał w ręce – była ona poszukiwana za różnego rodzaju przestępstwa przeciwko Królestwu i oszustwa… Dlatego… Ostatecznie na twoje działania straż miejska może przymknąć oko… w końcu w radykalny, ale mimo wszystko skuteczny sposób uwolniłeś od niej nasze społeczeństwo. Cóż to… jesteś wolny młodzieńcze, ale polecałbym przynajmniej na jakiś czas wyjechać ze stolicy… - powiedział spokojnie strażnik.
Na twarzy wymęczonego Avriela pojawił się delikatny uśmiech, który po chwili zniknął a on sam rzekł – W co ja się wpakowałem… Przypłynąłem z Cove z podobno prostym zadaniem dostarczenia fiolki eliksiru pewnemu mężczyźnie… problemem miało być jedynie jego odnalezienie… Komes – tak na imię miał mężczyzna, którego próbowałem znaleźć…
   Gdy Avriel wypowiedział imię poszukiwanego mężczyzny, strażnik nagle zamarł bez ruchu i z poważną miną rzekł do chłopaka – Komes powiadasz? Hmm… No to chłopcze nie byle kto… Nie jest łatwo się do niego dostać, gdyż jest to osoba o sporych możliwościach, jednak nie wiem skąd ta jego władza pochodzi. A cóż takiego miałeś mu dostarczyć? – zapytał strażnik.
- Tę oto fiolkę – Avriel wyciągnął zza pasa mały flakonik z połyskującą cieczą – ma to być mikstura kamiennej skóry.
   - Pokaż mi to chłopcze – strażnik wziął od Avriela flakonik, po czym udał się do pobliskiego paleniska – jeżeli to naprawdę jest eliksir kamiennej skóry, to w zetknięciu z ogniem powinniśmy zobaczyć ciekawy efekt – strażnik ulał z fiolki kilka kropel jej zawartości prosto na rozgrzane węgle paleniska. Mężczyźni odsunęli się od paleniska, w które uważnie się wpatrywali. Po chwili z miejsca gdzie krople spadły na rozżarzone węgle zaczął z sykiem ulatniać się złowrogi zielony dym. Widząc to strażnik rzekł – Tak myślałem. Nie był to eliksir kamiennej skóry, lecz trucizna. Zostałeś wykorzystany. Ciesz się, że całość potoczyła się w ten sposób. Gdybyś dotarł do celu, to już z celi byś nie wyszedł… no chyba że na szubienicę. Ludzie, którzy Cię w to wciągnęli są na pewno potężni, a ciężko określić ich zamiary. Co do Komesa, jest tajemniczą postacią… Nie znam jego motywów ani celów. W każdym razie tutejszym władzom potrafił się przysłużyć. Polecam Ci wrócić do Cove i udawać, że wykonałeś zadanie.
- Nie mogę tego zrobić Panie. Po dostarczeniu eliksiru, miałem od odbiorcy dostać list, w którym stwierdzi, że dopełniłem zadania. A takowego listu nie mam…
   - Hmmm… - strażnik zastanowił się chwilę – Twoi zleceniodawcy musieli zakładać, że odbiorca spożyje miksturę i umrze. Powiesz im, że zmarł na Twoich oczach zanim miał okazję wręczyć Ci jakikolwiek list. Mówisz, że w Cove cię zwerbowali… Wyślemy za tobą agenta… będzie Cię obserwował z oddali… czuwał nad Tobą… Rozpoznasz go po haśle – Wilczy Łeb. A teraz już znikaj… I spróbuj zachowywać się normalnie.
- Cóż Panie… spróbuję, jakie mam inne wyjście.
Strażnik odprowadził Avriela do bramy garnizonu i tam zostawił. Wymęczony krótką, aczkolwiek intensywną historią musiał jeszcze wrócić do Cove. I ponownie czekała go nieprzyjemna podróż drogą morską, Pocieszał się jednak tym, że w znanej mu osadzie zobaczy się z pewną wesołą, piegowatą niziołką, w której towarzystwie zawsze zapominał o troskach.

Minęło kilka dni od powrotu Avriela do Cove. Jego dni ponownie upływały na ciężkiej pracy w kopalni, po której z kolei wieczory spędzał w towarzystwie zaczepnej piegowatej niziołki, o połyskujących, nieco dłuższych niż u innych białych kiełkach i barwnym charakterze. Pewnego dnia, gdy Avriel już przyzwyczaił się do powrotu do normalności i braku elementu niepewności w swoim życiu, będąc znowu ostatnim pracującym górnikiem – do kopalni weszła ta sama kobieta odziana w kupieckie szaty, od której nieprzyjemności Avriela się zaczęły.
   - Witaj Avrielu – zaczęła spokojnie, uśmiechając się tajemniczo – czy wykonałeś zadanie? Czy masz dla mnie list?
Słysząc to Avriel, rzucił wszystkie narzędzia, doskoczył do kobiety złapał mocno za przedramiona, wstrząsnął i tak ją trzymając unieruchomioną powiedział:
- List? Dotarłem do tego… Komesa… Naprawdę myślisz, że mogłem przynieść list? Przez Ciebie zamordowałem człowieka… wręczyłem mu eliksir, który mi przekazałaś… po czym ten go spożył i po chwili konał w konwulsjach u moich stóp! Nie miałem czasu o żaden list zapytać! A potem musiałem cieniami przemykać aby się wymknąć ze stolicy! – wysyczał przez zęby pełen przejęcia Avriel.
   - Mówisz, że Komes umarł u Twoich stóp? – uśmiechnęła się szerzej kobieta – Doskonale! Spisałeś się… A teraz mnie puść… jeszcze ktoś wejdzie i zobaczy, że mnie obłapiasz. – zaśmiała się – Oj nie denerwuj się tak, przecież wróciłeś cały, zdrowy, no i zwiedziłeś stolicę.
Avriel puścił kobietę jednak nadal był spięty. Z kolei kobieta wygładziła swoje szaty, po czym sięgnęła pod pelerynę, wyciągając ciężki mieszek brzęczących monet.
   - Proszę – rzekła – oto Twoja zapłata – i uśmiechnęła się.
- Mieszek monet… Nie wiesz jak bardzo narażałem życie dla Twojej sprawy… ale mam nauczkę, że nie wszystko jest warte złota, a na pewno nie takiej ilości.
   - Nie dąsaj się Avrielu… A to… to dopiero początek… Jeśli moi zleceniodawcy będą zadowoleni to czeka Cię znacznie więcej złota… i nie tylko złota… Dobrze mieć potężnych przyjaciół.
- Racz mi powiedzieć przynajmniej dla kogo to zlecenie wypełniłem – tym razem Avriel brzmiał spokojniej.
   - Na to musisz jeszcze troszkę poczekać… Nie szukaj mnie… Sama Cię znajdę we właściwym czasie. – mówiąc ostatnie słowa kobieta odwróciła się i zwinnie oddaliła się z kopalni.

Avriel ponownie został sam ze swoimi narzędziami i myślami. Mądrzejszy o doświadczenia z Brytanii w przyszłości będzie musiał się bardziej zastanawiać na co i dla kogo się godzi. Tymczasem pozbierał porozrzucane narzędzia i udał się odpocząć w towarzystwie swojej ulubionej piegowatej przyjaciółki… oraz najznakomitszych trunków jej produkcji.

Offline PiKiSu

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 234
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #9 dnia: 2016 10 13, 21:04:47 »
Siedzialem otoczony grubym murem w zamglony ciemny poranek gdy slonce jeszcze nie wzeszlo. Drzwi uchylajac sie przed i za kazdym czlowiekiem wpuszczaly do pomieszczenia wilgotne, chlodne powietrze. Niewiele ludzi siedzialo w srodku, a kto siedzial byl zajety wlasnymi sprawami. Przygladalem sie kazdemu bo dla mnie kazdy jest interesujacy. Dlubiac w nosie, kaszlac, charczac przy tym donosnie, spluwszy wydzieline gdzies blisko swym wizerunkiem zainteresowania obcych nie przyciagalem.
Drzwi otworzyl ciezkozbrojny rycerz, wszedl pewnym acz wolnym krokiem i skierowal sie do malego stolu w kacie. Miejsce bylo zaciemnione i tylko dzieki malej swiecy widac bylo jedynie obrys osoby tam siedzacej. Zaciekawiony przybyszem, ktorego wczesniej nie widzialem wypuscilem z dloni monete. Zloty krazek potoczyl sie do pobliskiego stolika a ja pognalem za nim zgarbiony, na ugietych kolanach, z wyciagnietymi rekami sapiac przy tym jak dzik.
Moneta wtoczyla sie pod stol a ja w sekunde po niej pod tym stolem zniknalem. Moneta trafila do kieszeni a ucho spod stolu skierowalem w strone rycerza i jego rozmowcy. Bedac blisko dostrzeglem mieszek ze zlotem i kilka pergaminow wystajacych z torby. Teraz dostrzeglem ze byla to kobieta, wygladem przypominala kupca ze stolicy. Bylem blisko jednak nie slyszalem zbyt wiele z ich rozmowy.
- ...ukladow nie bedzie... zgladzil naszego czlowieka... - Coraz glosniejszy byl glos rycerza.
Wnet rozzloszczony zlapal kobiete za dlon a w swietle swiecy blysnelo ostrze. Nie wbil go jednak w serce a jedynie skaleczyl lekko i schowal ostrze. Nie minelo kilka sekund a kobieta zaslabla i opadla na stol. Rycerz przeszukawszy kieszenie zmarlej oddalil sie w kierunku wyjscia.
Co to za trucizna byla ze tak szybko powalila na stol doroslego czlowieka. Chodzilem i myslalem, myslalem i chodzilem a nic mi do glowy nie przyszlo. Bede szukac...
Quis custodiet ipsos custodes?

Offline PiKiSu

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 234
Odp: Zagłada magicznej komnaty
« Odpowiedź #10 dnia: 2016 10 24, 23:35:12 »
Gdy ksiezyc juz od dawna byl na niebie a w tawernie stali bywalcy z ledwoscia trzymali swe kufla w dloniach otworzyly sie drzwi. Wkroczyla zbrojna grupa rzezimieszkow. Okrasc przyszli - pomyslalem i siegnalem po sztylet.
- Gdzie tu jest biblioteka. - ryknal jeden z nich. W tawernie panowala senna atmosfera i malo kto zwrocil chocby uwage na przybylych.
- Dobra, znajdziemy. - tym razem powiedzial ciszej, jakby do siebie. I wyszli.
Czytac tu nie przybyli - pomyslalem - i wymknalem sie niepozornie rozejrzec czego tu szukaja.
Podazalem za nimi w pewnej odleglosci. W ciemnosciach nie trudno bylo sie przed nimi ukryc a po tupaniu raczej trudno bylo ich zgubic. Wdarli sie do biblioteki i zaczeli poszukiwania. Senny uczen. ktory czuwal akurat nad zbiorami nie protestowal. Nie mogac nic znalezc co by ich interesowalo zaczeli go wypytywac o ksiegi dotyczace magii przemieszczania. Chlopak przepelniony strachem i w szoku na widok otaczajacej go grupy chyba zapomnial nawet jak sie nazywa. Nie dowiedzieli sie niczego pozytecznego.
Gdy nastal dzien odwiedzilem biblioteke. Porozrzucane ksiazki, na podlodze slady ubloconych butow i mlody uczen ze spuszczona glowa siedzacy w srodku tego balaganu. Na moj widok poderwal sie i krzyknal:
- Przeciez juz mowilem ze nic nie wiem!
- Spokojnie, ja nie od tamtych. Widzialem w tawernie niezbyt przyjemne mordy. Pytali sie gdzie jest biblioteka. Dzis widze, ze ja znalezli.
- Tak, powywracali wszystkie polki w poszukiwaniu jakis magicznych ksiag ale tu nic nie znalezli.
- Wiesz gdzie mozna znalezc to czego oni szukaja?
- Nie mam pojecia ale znam kogos kto moze wiedziec
- Jesli Ty znasz to i oni moga poznac. Jest w wielkim niebezpieczenstwie...
Quis custodiet ipsos custodes?