Był wczesny ranek. Słońce liznęło dopiero dalekie granice horyzontu. Powietrze było rześkie i świeże, pełne wilgoci. Mimo to nie czuli chłodu, jadąc obok siebie przez las.
Nie kierowali się w żadnym bliżej określonym kierunku. Nie zmierzali do jasno określonego celu. Po prostu wyjechali sobie na nocną przejażdżkę po okolicznych lasach. Wierzchowce potrzebowały rozprostować nogi, a oni uwielbiali wspólne wycieczki, niezależnie od pory dnia lub nocy.
- Spójrz, na północy coś się dzieje – Lostara ruchem głowy wskazała właściwą stronę, kiedy Athelan stwierdził, że nie widzi nic dziwnego, patrząc na zachód.
- A to nie są promienie słońca?
- Słońce jeszcze jest zbyt nisko – Lostara pokręciła głową.
- Wróciły? Tak szybko…
- Wróćmy do domu. Musisz się przygotować. Wątpię żeby sama włócznia starczyła… nawet Tobie – na ustach czarodziejki pojawił się delikatny uśmiech.
Kłusem wrócili do swojego zakątka. Lostara uzupełniła zapas ziół, a Athelan przywdział swoją starą, wysłużoną zbroję, której jednak nie zamieniłby na nic innego.
Lostara otworzyła Księgę Run, a przed nią pojawił się portal. Rycerz zawsze patrzył zafascynowany na pokaz jej magii. Nie rozumiał tego, a mimo, że widział te zaklęcia już setki razy, za każdym razem napełniały go tak samo wielkim zdumieniem.
Znaleźli się pod bankiem Britain. Na ulicach panował chaos, ludzie biegali we wszystkie strony, strażnicy próbowali zaprowadzić porządek.
- Smoki nie dotarły do miasta! Opanowały pobliskie lasy, ale w mieście jest bezpiecznie! – krzyczał jeden z nich.
- Wy dwoje! – zawołał drugi , podchodząc do łowców skarbów. – Oczyśćcie okolicę z tych kreatur, a zostaniecie sowicie wynagrodzeni!
- Typowe – wtrącił się do rozmowy trzeci strażnik. – Znów zdajemy się na obcych podróżników, zamiast chwycić za broń i stanąć w obronie Stolicy!
- Jak żeś taki honorowy obrońca to chwytaj i idź! – odwarknął brodacz w barwach Britain. – Ktoś musi pilnować miasta! Coby uprzątnąć ten bałagan i być na straży jakby smoki tu się przedarły!
- Spokojnie, panowie… - Lostara przerwała sprzeczkę. – Powiedzcie nam, co się tu dzieje. Dopiero tu przybyliśmy, wszyscy biegają dookoła, nikt nic nie mówi, a wszyscy krzyczą.
- Smoki, pani, smoki opanowały okoliczne lasy. Zniszczyły wiele pobliskich gospodarstw, część ludzi nie dała rady się uratować, reszta ściągnęła do miasta.
Athelan wyprostował się w siodle.
- Zobaczymy co da się z tym zrobić – na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech. – A wy dzielni obrońcy stolicy, zostańcie z kobietami i dziećmi.
- Dobrze… hej!
Wędrowcy gnali już jednak przed siebie. Wypadli galopem z bramy miasta, przebiegli przez most i skierowali się w stronę zachodnich pól.
Kiedy do nich dotarli ich oczom ukazał się niezbyt duży, wręcz niewielki, Czarny Smok, który właśnie pożerał malutką owieczkę.
- Tylko nie owieczkę! – zawołał Athelan i ponaglił Kucyka do szarży.
Walka była niespodziewanie krótka. Włócznia wojownika przebiła się między łuskami zaskoczonego gada i przerwała rdzeń kręgowy. Smok w konwulsjach padł na ziemię. Chwilę jeszcze wierzgał łapami i bił ogonem, jednak były to już jego ostatnie podrygi.
- Ha! Żaden smok nam niestraszny! – zawołał w stronę Lostary.
- Jesteś bardzo dzielny, skarbie – czarodziejka nie wspomniała, że powalone stworzenie było niewiele większe od zwykłego konia.
Kolejne dwa niewielkie smoki, do tej pory krążące nad nimi, wylądowały obok i nie zwlekając ruszyły do ataku. Pierwszego z nich oczarowała Lostara. Po paru jej słowach, stał się potulny jak baranek i z rykiem rzucił się na swego towarzysza. Drugi, pustynny młody smok, nie spodziewając się zdrady, nie był wstanie odeprzeć ataku. Kręgi szyjne popękały pod naciskiem szczęk, a krew trysnęła na wszystkie strony. Smok jednak po tym krótkim akcie waleczności wzbił się w powietrze i odleciał.
Athelan wypatrzył między drzewami cień poruszający się z wielką gracją.
- Zaczekaj tutaj, moja droga, spróbuję go sprowokować.
Po chwili już szybkim kłusem wracał, a za nim leciał smok niepodobny do innych. Łuski miał niebieskie, nie wydawał żadnych dźwięków, nawet skrzydła wzbudzały jedynie ledwie dosłyszalny dźwięk.
Nietypowy smok wzbudził niepokój również w Lostarze, która natychmiast ściągnęła na pomoc Zathaniela. Mag był na wpół przytomny i w pierwszej chwili próbował wbić bestii kij w oko. Dopiero po pierwszej nieudanej próbie uświadomił sobie co widzą jego oczy.
- Poważnie? Zathaniela zawołałaś? – mruknął cicho Athelan.
- Ciii, widzisz jak się trudzi? – czarodziejka uśmiechnęła się uroczo. – Stara się jak może
*pac pac* - mag ponowił atak na smoka.
W końcu po wielu trudach i znoju, Oszluzg zdobił pole bawełny.
Niestety nie był to koniec kłopotów. Rozdzierający ryk nad głowami wędrowców nasilił się, a z nieba spadł ogromny, plugawy smok. Zionął ogniem, pluł kwasem i kłapał paszczą. Runął prosto na Athelana, łapiąc go w ostre szpony, przebijając mięśnie pleców, płuca, łamiąc żebra. Upuścił swój łup na drugim końcu pola i wzbił się w powietrze, szykując się do ponowienia ataku. Na drodze stanął mu jednak Mistyczny Lis. Oślepił smoka, wyszczekując kule ognia prosto w jego ślepia. Pazury bestii przeorały pole spory kawałek od nieprzytomnego wojownika, którego cuceniem zajęła się Lostara.
- In Vas Mani.
- Coelum! – Zathaniel wpadł w złość i sięgnął po swoją magię. – Strigis Regni!
Lostara ułożyła delikatnie głowę nieprzytomnego wojownika na ziemi i poderwała się raptownie na nogi. Skierowała wściekłe spojrzenie na smoka, wiatr targał jej suknią, rozwiewał włosy. Oczy ciskały błyskawice, a ziemia dookoła zaczęła drżeć, jakby strwożona nagłym przebudzeniem niezwykle potężnej mocy. Całe niebo pociemniało, by po chwili stanąć w ogniu. Ciemne chmury rozwiały się pod wpływem pędu komety, która kierowała się wprost na smoka. Bezradne stworzenie mogło jedynie patrzeć w górę, ku swej zgubie. Kosmiczny kamień spadł na łeb bestii, rozbryzgując na wszystkie strony krew, fragmenty czaszki, mózg i bezbarwny płyn.
Ciszę, która po tym zapanowała przerwał rozpaczliwy krzyk Zathaniela.
- Jak ja teraz zrobię trofeum?!
- Musisz się postarać – Lostara wzruszyła ramionami. Spokojna już wróciła do opatrywania Athelana.
Athelan powoli dochodził do siebie, Lostara zagotowała wodę na uprzednio rozpalonym ognisku, a biedny Zathaniel mocował się z ciałem bestii, próbując wykonać trofeum z jej łba.
- Skarbie… - zaczął niepewnie wojownik. – Jesteśmy w środku lasu… przy rozpalonym ognisku… między cielskami tych latających pokrak…
- Nie przejmuj się tym. Nie przylecą do nas.
- Skąd ta pewność?
- Możesz mi zaufać, zadbałam o to…
Athelana ponownie ogarnęła ciemność, jako że chmury zakryły księżyc a ognisko powoli przygasało.
Podniósł się ostrożnie z ziemi i rozejrzał się za swoim ekwipunkiem. Po chwili stał już w pełni gotowy do drogi.
- Chodźmy do miasta. Po nagrodę.
- Jaką nagrodę? – zapytała Lostara ze zdziwieniem.
Zathaniel nadal pochylał się nad nieszczęsnymi resztkami smoka.
- No… za ocalenie miasta.
- Nie ma żadnej nagrody.
- Więc czemu tu jesteśmy?
- Mam ci wszystko od początku opowiadać? – Lostara zmarszczyła brwi. – Jeszcze raz?
- Chodźmy po nagrodę – powiedział po chwili milczenia.
- Jaką… Athelan!
- Zawsze się jakaś znajdzie – wojownik zaśmiał się cicho.
Ruszyli we dwoje w stronę stolicy, zapominając o magu. Ten jednak nawet nie zauważył ich odejścia. Wyglądał na szczęśliwego, kiedy mógł babrać się w całej tej krwi i innych obrzydliwych rzeczach rozciągniętych po polu.
Weszli do banku. Lostara podeszła do bankiera, chcąc odłożyć w bezpieczne miejsce skarby, które zdobyli w czasie polowania. Athelan natomiast rozglądał się za kimś, kto wyglądałby poważnie i przede wszystkim miałby sakwę wypchaną złotem. Niestety nie dojrzał nikogo takiego.
Zauważył za to Agrivala, który cicho rozmawiał ze strażnikiem. Podszedł ostrożnie w ich kierunku, starając się pozostać niezauważonym.
- Witaj Athelanie – powiedział Agrival.
- Witaj, Panie – strażnik skinął głową.
- Kiedyś lepiej mi to wychodziło – Athelan westchnął cicho. – W każdym razie wszystko sprowadza się do tego samego co zawsze: o czym mówicie i kto mi da złoto?
Obaj mężczyźni spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Za uratowanie miasta –dodał wojownik. – Przed smokami.
- To tylko kwestia czasu jak wrócą – machnął ręką strażnik. – Poza tym, zostało ich jeszcze kilka. Na północ i na południe stąd. A co do zapłaty… jeśli sobie z nimi poradzicie… myślę ze to sama w sobie będzie zapłata.
- Hę?
- Kiedy je zobaczycie, od razu zrozumiecie… Chociaż szczerze mówiąc, nie pasuje mi, że znów zdajemy się na obcych. Jakbyśmy sami nie mogli obronić swojego domu!
- Ale wygląda na to, że nie możecie.
- Nie możemy.
- Lostarko! Ruszamy w drogę!
Nie pytając o zbędne szczegóły, jak chociażby liczba bestii pozostałych w okolicznych lasach, kłusem ruszyli w stronę plaży.
Po zaledwie godzinie jazdy ich oczom ukazał się młody smok, fioletowej barwy. Jego ruchy były niezgrabne, jakby dopiero co wykluł się z jajka.
Zauważył ich i natychmiast rzucił się do ataku. Wzbił się w powietrze i zniżając lot, zionąc gęstym ogniem, minął ich, lądując niezgrabnie na ziemi. Przy okazji łamiąc sobie kark.
- Cóż… dzielnie walczyliśmy… bestia była olbrzymia… i groźna…
- Niespotykana, samym spojrzeniem potrafiła spopielić człowieka wraz z koniem – dodała Lostara.
W pełnej milczenia zadumie popatrzyli jeszcze na młodego smoka, po czym ruszyli z powrotem na północ.
- Myślisz, że ten będzie taki sam?
- Jeśli mamy za to nic nie dostać, to może być i taki. Właściwie, jeśli mamy nic z tego nie mieć… możemy je zostawić w spokoju i wrócić do domu? – Lostara przeciągnęła się jak kotka. – Zmęczyłam się.
- Ostatni smoczek i wracamy. Mówił, że zrozumiemy jak zobaczymy. Na razie nie rozumiem, nie wiem więc czy nie widziałem czy po prostu nie zrozumiałem.
Naprzeciw nim wyjechał Zathaniel. Cały był roztrzęsiony i aż podskakiwał w siodle z podekscytowania.
- Bogaci! Razem! Wszyscy! My! Tylko my! OGROMNY! – bełkotał, po chwili jednak się uspokoił. – Tam jest. Nie ma co czekać, bo nas ktoś uprzedzi. Chodźcie. No, raz, raz.
Ruszyli więc za magiem, niepewni co do jego zdrowia, gotowi w każdej chwili obalić go na ziemię i zakneblować.
Okazało się, ze mag był przy zdrowych zmysłach. Na tyle na ile mag może takowe zmysły zachować.
Pomiędzy drzewami smacznie sobie spał ogromny smok. Jego łuski błyszczały… czystym złotem.
- Ha! – powiedział elokwentnie Athelan.
Magowie pokiwali głowami.
Wszyscy wycofali się ostrożnie.
- Musimy ułożyć plan… - Lostara usiadła wygodnie na zwalonym pniu drzewa. – Trzeba wykorzystać fakt, że bestia śpi. Zabić ją, nim się obudzi….
- Wypchajmy owce siarką i ją podrzućmy! – Zathaniel dużo czasu spędził na poznawaniu bajek i legend. – Albo! Armata! Z armaty ją! Athelan, co o tym myślisz? Athelan…?
- AAAArrrrgh! – dzielny wojownik nie tracił czasu na układanie zbędnych planów. W końcu co tu planować? Ubić bestię i tyle. Szkoda czasu na te wszystkie szkice, strategie i podstępy, kiedy można po prostu wbić jej włócznię w oko. Co też zrobił. Smok zawył przeciągle, powyginał ciało w konwulsjach, pomachał ogonem i zdechł. Jak na smoka przystało.
Magowie szli w jego stronę przez las, a on siedząc wygodnie na smoczym łbie, popalał fajkę i cierpliwie czekał aż dotrą. Próbował wymyślić jakieś błyskotliwe hasło, nim znajdą się w zasięgu głosu.
Zathaniel wyglądał na lekko zirytowanego faktem, że nie dane mu było uczestniczyć w bitwie z tak wspaniałym stworzeniem, o którym bardowie z pewnością będą śpiewać wyniosłe ballady.
Na cudownej twarzy Lostary, śliczny uśmiech, rozbawienie i duma skutecznie zakrywały lekki cień irytacji.
- Nie zostaje nam nic więcej, jak tylko oprawić smoka i wrócić do domu – Lostara uśmiechnęła się uroczo do Athelana.
- Ehe… - powiedział rycerz, niezdolny do wygłoszenia swojej błyskotliwej uwagi, nad którą tak uporczywie rozmyślał.
Zathaniel wykonał piękne trofeum złotej bestii, które jednak zgubili gdzieś po drodze do Skara Brae.
Rozstali się na rozstaju dróg. Mag ruszył w stronę miasta, Lostara i Athelan skierowali się do swojego cichego zakątka, gdzie mogli odpocząć od wszystkiego i wszystkich.
A odpoczynek był nad wyraz ważny, ponieważ każdy doskonale zdawał sobie sprawę, że to jeszcze nie jest koniec historii…