Autor Wątek: Powrót do korzeni  (Przeczytany 3117 razy)

Wojto

  • Gość
Powrót do korzeni
« dnia: 2018 07 26, 22:27:52 »
Mężczyzna na koniu długo wpatrywał się w mury Delucji w oddali. Przeczuwał, że coś jest nie tak, że coś go ominęło. Im bardziej mury rosły, tym bardziej przeczucie zamieniało się w pewność, a złość i zdziwienie narastały. Przy murach zauważył pełno ognistych istot, pojęcia nie miał co to oznacza, jednak postanowił sprawdzić. Przed wrotami Twierdzy, zauważył postać odzianą w krwistoczerwoną szatę. Widywał już postaci podobnie ubrane, w Świątyni Ognia - akolici niszczycielskiego żywiołu. Jednak te konkretną coś wyróżniało. Jeździec zbliżył się do niej nieco, gdy nagle w mgnieniu oka akolita ognia znalazł się przy nim. Zanim Asekas dobył zawieszonego za plecami pudaa, poczuł jak leci na ziemie razem z rumakiem. Gdy jego ciało bezwładnie runęło na glebę, przeklął w myślach swoje lata odpoczynku od świata, jego refleks zdecydowanie zubożał. Pomimo chwilowego rozkojarzenia zwinnie sparował kolejny cios i podniósł się z ziemi. Gdy uniósł wzrok w stronę akolity, ten był już niemal u kresu inkantacji potężnego czaru. Szybki moment skupienia, wyścig słów, udało się. Mimo iż jego umiejętności magiczne nie były najlepsze, udało mu się w ostatniej chwili odbić czar. Nie czekał, podczas gdy ciało akolity spowijały jego własne płomienie, Asekas ruszył ku niemu. Jednym precyzyjnym cięciem zdekapitował wroga, tego nie zapomniał, nawet po latach. Bezgłowe ciało runęło na glebę i szybko zaczęło zwilżać ją posoką. Z oka akolity popłynęła kryształowa łza, oznaka śmierci wyjątkowej istoty, jednak uwagę mężczyzny przykuło samo oko, mozolnym ruchem dobył sztyletu zza pasa...

***

Słuchy go doszły, że jednym z niewielu miast które skutecznie bronią się przed ostatnimi anomaliami jest Cove. Cholerne miasto Pani Kwiatów... Nie miał pojęcia czy w ogóle jest po co tam zmierzać, wszak banicje tam są dożywotnie, postanowił popędzić jednak i zobaczyć w jakim osada jest stanie. Galopując między drzewami nagle usłyszał huk ich łamania. Na zachód od niego widać było padające drzewa, jedne po drugim, łamane niczym wykałaczki. Dobył pudaa w prawą dłoń i ostrożnie zaczął zbliżać się w stronę zamieszania. Po chwili jego oczom ukazał się rozwścieczony... ettin. Widać było od razu, że nie jest to zwykły półgłówek których po lasach pełno. Był znacznie większy, bardziej muskularny i wydawał się nawet o ułamek mądrzejszy. Gdy jedna z głów ujrzała Asekasa, całe cielsko przestało łamać drzewa w koło, a zaraz do obserwacji przystąpił drugi łeb. Po chwili ettin wydał z siebie upośledzony ryk i ruszył w stronę mężczyzny. Cóż, Asekas wiedział, że raczej nie jest to zbyt przychylne starcie dla bestii. Stał spokojnie w miejscu, a gdy dwugłowe ciało z rykiem rzuciło się na niego mierząc kamienną maczugą, jeździec zwinnie je wyminął, po czym ciął po plecach lecącego prosto w drzewo ettina. Gigant wywalił łbem w pień łamiąc go niczym wykałaczkę. Po głębokim cięciu nie był w stanie wstać i leżał jedynie dysząc. Asekas mozolnie podjechał do ettina i obierając odpowiedni kąt, przeszył dwa łby na raz. Olbrzym wydał ostatni, głuchy jęk, a z jego oka popłynęła kryształowa łza, kolejna wyjątkowa istota odeszła w niepamięć.

***

Z jego ust buchała para wodna, wokół było cholernie mroźno. Asekas rozglądał się po małej osadce która ostała się po wielkim Minoc. Ciężko było wspomnieć czasy Capilattusa widząc tylko nędzne trzy budynki. Powoli i ostrożnie kierował się ku wzgórzu za kopalnią. Doszły go słuchy, że zadomowiła się tam pewna, wyjątkowa smoczyca. Gdy wjechał na wzgórze, zobaczył ją w oddali - zdecydowanie większa niż przeciętna śnieżna smoczyca, rozpiętość skrzydeł jak spora wieża, zęby jak brzytwy, dodatkowo mielące właśnie jakiegoś ogra. Mężczyzna dobył z swej sakwy wszystkie potrzebne rzeczy - kilka eliksirów, magiczne ryby, nietypowe reagenty. Po chwili był już gotów. Wolnym krokiem ruszył w stronę bestii. Gdy tylko go zauważyła, od razu wypluła niedawną zdobycz i ruszyła, lecąc nisko nad ziemią. Asekas dokładnie wiedział, co robić. Szybko zawrócił konia i zaczął długi taniec, który miał za zadanie zmęczyć bestie. Po kilku godzinach biegania i pojenia siebie jak i konia eliksirami, był gotów. Smoczyca ledwo ruszała się już z miejsca, wystarczył jeden precyzyjny cios. Stanął naprzeciw niej wpatrując się chwilę, obserwując ruchy. Machnął lejcami i ruszył do szarży. Gdy był w zasięgu, machnął pudaem w stronę gardła smoczycy. Ta jednak, pomimo zmęczenia okazała się szybsza. Odwinęła szybko szyję i zamachnęła się na Asekasa potężnym łapskiem. Mężczyzna uchylił się przed ciosem, jednak nie zdążył uniknąć ogona, a ten trafił w wierzchowca niczym pocisk z balisty. Zwierzę pogruchotane wyleciało paręnaście ładnych metrów do tyłu, lecz siła bezwładności sprawiła, że mężczyzna wyleciał w przód. Gdy zatrzymał się na drzewie, widział idącą do niego smoczyce. Wiedział, że musi to skończyć od razu, w dłuższej wymianie nie będzie miał szans, odstawał i siłą ciosów i zręcznością. Adrenalina buzowała, jednak on podniósł się szybko na nogi i czekał. Gdy bestia zaatakowała, wywinął się szybko w lewo, wyskoczył i pchnął pudaem na oślep w stronę oka. Ostrze doszło celu. Smoczyca powaliła się na bok, wydając z siebie przeraźliwy ryk, a śnieg wokół jej głowy szybko zaczął zmieniać kolor. Z drugiego oka, wyciekła kryształowa łza. Matka Natura straciła kolejną wyjątkową istotę...

Po spoooorej przerwie od pisania, mam nadzieję, że w miarę czytalne ;)