Czasy nie sprzyjają Wiedźminom i to nie tak, żeby potworów ubyło. Przeciwnie, czasy stały się bardziej krwawe i bezwzględne. Wilkołaki, gargulce, demony, ghule i pomioty gdzie tylko splunąć. Lasy, stare kopalnie coraz częściej nawet miasta opanowane zostają przez bestie. Ale i ludzie stali się bardziej hardzi. Wzięli sprawy we własne ręce. Nauczyli się radzić z problemami. Nic dziwnego, w przeciwieństwie do potworów, nas wiedźminów ubywa. Ale to nie powód by zaprzestać swojej misji. Nie dla mnie. Długo nie było mnie w tych stronach. Szukałem lepszych czasów za wielką wodą jednak i tam nie było inaczej. Świat w każdym miejscu wygląda podobnie. Mimo wszystko uśmiech zagościł na mojej twarzy gdy okręt zbliżał się do Skara Brae. Z tego miasta najbliżej było do naszej warowni. Serce ogarniała zarówno radość jak i trwoga, wszak to jedyne miejsce które mógłbym zwać domem. Przez kilka lat jednak mogło dawno popaść w ruinę. W stajniach zapłaciłem za rumaka i ruszyłem z coraz szybciej bijącym sercem. Droga nie była długa a mimo upływu czasu im bardziej zbliżałem się do siedliszcza tym więcej znajomych elementów rozpoznawałem w otoczeniu. Tu wiele lat temu trenowałem. Dawne czasy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Warownia na szczęście nie popadła całkowicie w ruinę. Gdzie niegdzie widać było ziejące w murach dziury, po dalszych oględzinach znalazłem jeszcze kilka miejsc wymagających renowacji. Warownia była opustoszała. Drzwi wywarzone, bandyci rozkradli co się dało. Mimo wszystko, nie było tak źle jak się spodziewałem. Nie powinno zając wiele czasu odrestaurowanie tego miejsca. Na wszystko jednak przyjdzie czas. Po drodze znalazłem afisz przybity na rozstajach dróg. Wilkołaki. Gildia kupiecka oferowała całkiem pokaźną sumę za wytępienie watahy która co i rusz napadała na ich karawany. Nie było to nic ambitnego. Ale na początek? Uzupełniłem eliksiry w przyborniku. Naostrzyłem miecze i ruszyłem w drogę. Najpierw trzeba było dostać się na drugą stronę gór. Przesmyki niestety zostały zasypane ale znałem jeden, mało uczęszczany który kiedyś sami odgrzebaliśmy z gruzowiska wraz z Wiedzmińską bracią.
Takie miejsca przyciągają niestety jeden określony typ ludzi. Szukających prostego zarobku. Bandyci i rabusie, gardziłem nimi z całego serca. Słyszałem ich, jeden z nich sapał jak juczna lama należąca do krasnoludzkiego górnika. Drugi chichotał nerwowo. Nie wiedzieli jeszcze, że zdaje sobie sprawę z ich obecności. Zeskoczyłem z konia.
-Przepuście mnie a nie dojdzie do rozlewu krwi. Chcę tylko przejechać na drugą stronę. Nie łudziłem się, że faktycznie uda mi się rozwiązać sprawę dyplomatycznie. Nie doczekałem się nawet odpowiedzi. Wybiegli z trzech stron. Jeden krzyczał jak potępiony. Pierwszy który się zbliżył natarł na mnie z buzdyganem. Zamachnął się ciężkim obuchem. Unik. Nie zdążył się wyprostować. Wiedźmińska klinga rozcięła jego podrdzewiałą kolczugę jakby była to zwykła koszula. Wypuścił oręż i złapał się z brzuch. Próbował ogarnąć wypływające kiszki z paniką w oczach. Drugi zaatakował w chwili gdy prostowałem się po pierwszym cięciu. Był na wprost mnie. Nie było miejsca na markowanie ciosu czy uskok. Złapałem go za rękę którą atakował i wraziłem miecz w płuco. Zarzęził jak chory. Uścisk na rękojeści miecza zesłabł. Oręż z brzękiem upadł na ziemie. Trzeci bandyta był o krok. Zawahał się. O moment za długo. Zanim zebrał w sobie odwagę i uniósł topór miał już rozchlastane gardło.
Dalsza droga minęła już spokojnie. W okolice traktu dojechałem bez dalszych trudności. Dotarłszy na miejsce rozpocząłem oględziny. W okolicy nie dostrzegłem zbyt dużej ilości mniejszych drapieżników. Musiało przepłoszyć je coś większego. Jedynie wilki snuły się po okolicy, jednak ty były tolerowane przez likantropów. Wszystko wskazywało, że trafiłem w odpowiednie miejsce. Przygotowałem więc zasadzkę i przynętę. Pozostało czekać na zmrok, wykorzystałem ten czas by się przygotować. Pokryłem srebrne ostrze specjalnym smarowidłem. Wypiłem dwa eliksiry i oddałem się chwili medytacji. Księżyc zaczął wspinać się na nieboskłon usłyszałem pierwsze wycie. Dosiadłem rumaka i uspokoiłem zawczasu znakiem Aksji. Wiedziałem, że w przeciwnym razie spłoszy się gdy tylko wataha wpadnie na polane. Nie musiałem długo czekać. Wierzchowiec mimo wszystko zarżał dziko i stanął dęba. Opanowałem go jednak umacniając znak. Było ich siedem. Rozpoczęła się walka.
Bestie poruszały się z niewiarygodną szybkością. Nawet wiedźmińskie eliksiry nie wyrównywały w pełni tej dysproporcji. Niełatwo było lawirować między watahą rozwścieczonych wilkołaków. Z najwyższym trudem spinałem lejce by unikać szarżujących liantropów. Światło księżyca co chwila odbijało się refleksami zarówno w długich pazurach jak i srebrnej klindze. Cisza nocy przerywana była wyciem, warczeniem i skamleniem zranionych bestii. Gdy walka dobiegła końca powoli zbliżał się już świt. Poraniony wierzchowiec toczył krwawą pianę z pyska i robił bokami z wycieńczenia. Eliksiry również traciły moc, zakołysałem się lekko starając się odzyskać równowagę. Sięgnąłem po kolejny flakonik. On powinien dodać mi sił na powrót, zanim opatrzę porządnie rady i odpocznę. Musiałem jeszcze tylko zebrać trofea.
Nie wsiadłem już na rumaka. Dałem mu odetchnąć. Powolnym krokiem trzymając go za uzdę ruszyliśmy w stronę najbliższego przydrożnego szynku. Po godzinie dotarliśmy na miejsce. Budziły się pierwsze ptaki przerywając nocną ciszę swoim świergotem. Zapłaciłem za opiekę nad wierzchowcem , pokój. Dołożyłem również karczmarzowi kilka monet na balie z gorącą wodą i posiłek. Wielką ulgą było zanurzyć zmęczone ciało w ciepłej wodzie. Gdy obmyłem się z krwi i brudu przystąpiłem do opatrywania ran. Nie zostałem ciężko ranny, żadna z ran nie była niebezpieczna jednak kilka z nich nie wyglądało najlepiej. Gdy skończyłem czekał mnie już tylko zasłużony sen. Nadchodził wieczór gdy zbierałem się do drogi. Za dopłatą dostałem nowego wierzchowca, poprzedni wymagał niestety opieki weterynarza. Tęskniłem za moim wprawionym w walce rumakiem bojowym. Po kilku godzinach jazdy dotarłem do karczmy w której spotkać mogłem przedstawiciela gildii kupieckiej. Pozostało już tylko odebrać zapłatę za zlecenie.