Gaszenie pożaru w Cove
Władca Ziemi Piratów, chcąc wywiązać się z obowiązków sojusznika Księstwa Cove,
postanowił wesprzeć miasto w walce z pożarem, który trawił zabudowania.
W tym celu zgromadzono ochotników, by drogą morską wyprawić się do Cove
i własnymi rękoma poczynić wysiłek, by choć trochę ulżyć tamtejszym władzom
w tej jakże problematycznej sytuacji.
- Słuchajcie, słuchajcie, mieszkańcy Ziem Piratów - zaczął Riven, wkładając rękawiczki. - Na mój rozkaz ogłasza się, co następuje. Musimy wspomóc sojusznicze księstwo w walce z pożarem.
Rozległy się jakieś pomruki i poszeptywania. Riven uniósł dłoń i ciągnął dalej:
- Wiem, że panuje tam zaraza i że stosunki między naszymi księstwami nie zawsze były takie, jak byśmy tego oczekiwali, ale mimo tego spełnimy swój obowiązek!
Zrobił groźną minę i popatrzył po wszystkich, jakby rzucał im wyzwanie. Nikt go nie podjął.
- Staniemy na wysokości zadania. Kto wie, może kiedyś my będziemy potrzebowali pomocy? Jesteśmy sojusznikami ponad wszystko i pomożemy Cove, jak tylko będziemy mogli. Bierzemy tylko to, co najpotrzebniejsze, żadnych wierzchowców czy broni. Są pytania?
Tymczasem na pomost wkroczył ciężkozbrojny na niedźwiedziu polarnym, z mieczem w pochwie i tarczą na plecach.
- Ja mam pytanie! - zawołał. - Gdzie jedziemy?!
- Halrand, do jasnej cholery, miało być bez broni... - Riven ukrył twarz w dłoniach.
Rozległy się jakieś śmiechy i gwizdy, gdy Halrand zeskoczył z niedźwiedzia i spuścił głowę w przyłbicy.
- Dobra już, pal to licho, popłyniesz jak jesteś. - Władca wskazał mu jeden z dwu okrętów. - I to za sterem!
Wyruszyli więc dwoma statkami, nieuzbrojeni, jeśli nie liczyć żelaznych racji na każdym z okrętów.
- Patrzcie! Potwór morski! - zawołał któryś z pasażerów Halranda.
W istocie, morze nieopodal było wzburzone i porozdzierane falami, jak gdyby coś wielkiego właśnie zabiło nura tuż przy płynących statkach.
"Kraken", pomyśleli bukanersi.
"Bukanersi", pomyślał kraken i czym prędzej zanurzył się w głębinie, umykając przed ich wzrokiem.
- Nie ma na to czasu! - dobiegł ich zniekształcony wiatrem i rykiem fal głos Rivena.
Po kilkugodzinnej podróży dotarli wreszcie do zatoki i zacumowali w porcie Cove, przywitani swądem pożogi i choroby, jakie trawiły to miejsce.
- I krowy by tu nie utrzymał... - mruknął Eneel.
Zeszli na pomost i przywitali się z pracownikami portu, którzy pomogli im przycumować statki. Stanęli w szeregu i wlepili wzrok w zabudowania na północy miasta, a właściwie zgliszcza zabudowań w miejscu, gdzie pożar był najsroższy. Znajdujących się za nimi ogrodów praktycznie nie było już widać. Spostrzegli jakichś zbrojnych, w tym jednego ghula i jednego krasnoluda, którzy przyglądali im się z daleka, zaciskając palce na rękojeści broni.
- Spokój - rzekł Riven. - Żadnych bijatyk w mieście; przypłynęliśmy, żeby pomóc.
Ruszyli wgłąb miasta, gdzie wyszedł im naprzeciw Raziel, nowy władca Księstwa Cove. Wymienił uścisk dłoni z Rivenem.
- Chłopaki, brać się za wiadra! - zawołał Riven przez ramię. - Magowie, przyzwijcie żywiołaki wody! Zaczniemy od altany magicznej, potem budynek rzemieślników. I nie zapomnijcie o maskach! Przybyliśmy pomóc sojusznikom - zwrócił się do Raziela.
Ochotnicy otulili twarze maskami, by maksymalnie zniwelować skutki trujących oparów i zabrali się do gaszenia. Dwaj władcy, pogrążeni w rozmowie, stali z tyłu i koordynowali całą tę pracę.
Tymczasem wspomniany wcześniej ghul apatryda w płytowej zbroi zeskoczył z konia, rozpalił pochodnię i cisnął ją w miejsce, które dopiero co zostało ugaszone.
- E, Panie, co to ma być?! - zawołali ochotnicy.
- Puszczę tę osadę z dymem - oświadczył ghul grobowym głosem. - Wypalę całą tę zarazę!
Wybuchło małe zamieszanie, z którego znienacka wyłonili się dwaj władcy. Podbiegł również krasnolud, który obserwował ich od początku.
- Ghas! - zwrócił się do niego Raziel. - Jak ten tutaj... - Machnął dłonią w stronę ghula. - Dalej będzie próbował przeszkadzać, możesz czynić honory!
- Ale zara, zara... - Krasnolud spojrzał po zebranych. - To wy się bratacie z Bukanersami?
- Jesteśmy sojusznikami.
Skoncentrowane, nienawistne spojrzenia wszystkich ochotników spoczęły na krasnoludzie zza pleców władcy. Krasnolud podszedł do Rivena, nadal dzierżąc broń, a wówczas przy swoim władcy znaleźli się wszyscy Bukanersi, zasłaniając go własnymi ciałami.
- To co, w mieście się nie ciepiemy? - zapytał krasnolud.
- W mieście respektujemy prawa ludzkie i prawa boskie - odparł Riven.
- Nawet, jeśli niektórzy nie respektują ich nigdzie - dodał półgębkiem Halrand.
- Zgoda! - powiedział krasnolud. - Ale poza miastem, po staremu!
Wiele godzin zajęło ugaszenie altany magicznej, a uporanie się z pożarem w zabudowaniach handlowych pochłonęło jeszcze więcej czasu. Nie obyło się bez incydentów, takich jak spałowanie Nomara przez kogoś ze straży Cove, który dopiero przejął wartę i myślał, że ten atakuje miasto swoim żywiołakiem. Strażnik został zbesztany przez Raziela i odwołany ze służby. Natomiast w miejskiej kopalni natknięto się na górnika, który nic sobie nie robił z sytuacji i sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo wiedział, co się właściwie dzieje.
- Panie, pożar wokoło! - wrzeszczeli do niego Bukanersi.
- Pożar? - powtórzył tępo, machając kilofem. - Eee, dzięki, już jadłem!
W końcu, kiedy wszyscy ochotnicy padali już ze zmęczenia i zrobiło się tak ciemno, że nikt nie widział sensu w dalszej pracy, zaczęto szykować się do powrotu.
- Dziękuję za pomoc - rzekł Raziel, wymieniając uścisk dłoni z Rivenem. - Musimy się jeszcze umówić na rozmowy o przyszłości naszego sojuszu.
- Twoje gołębie znają drogę - powiedział Riven. - Istotnie, musimy się kiedyś spotkać.
Bukanersi załadowali się na swoje okręty i odpłynęli w ciemną noc, machając jeszcze dłońmi do żegnających ich ludzi.
- Szlag by to - syknął Eneel. - Uświniłem sobie całą szatę popiołem.
Riven uśmiechnął się blado i powiedział:
- No widzisz? I tak ją trzeba spalić.
- Co?!
- Nasze maski i ubrania trzeba spalić. Nie możemy dopuścić, by zaraza przedostała się na Ziemie Piratów.
Wszyscy spojrzeli w stronę znikającego za horyzontem miasta Cove.
- Nie spodobałoby im się to.
- Dlatego mówię wam to dopiero tutaj. - Riven westchnął. - Zresztą, Cove tu nie ma nic do rzeczy, tu chodzi o względy bezpieczeństwa.
Halrand popukał w swoją zbroję.
- Mam spalić swoją płytówkę?!
Riven pokiwał głową z grobową miną, po czym skinął brodą w stronę niedźwiedzia polarnego.
- Niestety, jego też trzeba będzie spalić... Razem ze statkami, i w ogóle...
Zaległa chwila ciszy, po czym dało się słyszeć zduszony śmiech Halranda, odbijający się echem wewnątrz hełmu, a wkrótce zawtórowali mu inni.
- Żarty żartami, ale ubrania faktycznie spalimy. No, widać już ląd!
Po wyjściu na drewniany pomost, jeden z młodszych ochotników zrzucił z siebie wierzchnią warstwę ubrań i rozejrzał się w poszukiwaniu pochodni.
- No geniusz! - zawołał Halrand.
- Bęcwale, chcesz cały port puścić z dymem?! - ryknął Riven. - Ubrania spalimy na lądzie!
Kiedy tak stali półnago, trzęsąc się z zimna i obserwując rosnące płomienie, ktoś powiedział:
- Ale ten nowy władca Cove... Porządny gość, no nie?
Rozległy się pomruki potwierdzające tę opinię, a wówczas Halrand zatarł ręce i zawołał:
- No dobra, teraz gwóźdź programu. Idziemy do tawerny!
Następująca po tych wydarzeniach popijawa w karczmie będzie zapamiętana jako jedna z największych... i najbardziej kosztownych,
z uwagi na kompletne zdemolowanie głównej izby, porozbijany zapas wina i zdarty gobelin, w który odział się kompletnie nagi i kompletnie pijany
strażnik, którego imię tu pominiemy, wykrzykując hasła promujące władcę Rivena i sojusz z księstwem Cove.
Vorena Zirevet
Kronikarz Buccaneer’s Den