Środek lodowego pustkowia, ruiny zamku, to właśnie tutaj ostatni z rodu Cimeries zaszył sie dziesiątki lat temu przed wścibskimi spojrzeniami wrogów z przeszłości oddając się medytacji. Otoczony magiczna aura, ukryty sprytnym czarem iluzji.
Dzień na skutej lodem wyspie pozornie nie różnił się niczym od reszty, która bezpowrotnie przeminęły, wokół panowała cisza, od czasu do czasu przecinana delikatnymi pogwizdywaniami wiatru, lecz spokój Khareda został zaburzony. Wyczuł znajomą magiczna aurę, więź która wydawałaby się zapomniana, lecz w tym momencie jakże wyczuwalna, realna. Braterska więź łącząc półdemona z dumnymi rodami La'Vey, McBride i Hempton. Podniósł powieki, na jego twarzy malowało się silne zaintrygowanie zaistniałą sytuacją. Wyszeptał inkantacje...
-
Voco Animu Vinculum - wpadł w trans, a jego oczom ukazały sie mało wyraźne cienie kilku postaci, ale Khared nie miał najmniejszych wątpliwości kogo owe cienie przedstawiały. Przebiegła połwilczyca Shandis, Thiass który wykradł kilka demonicznych słów synom Ylotha i posiadł ich moc, szalony i nieobliczalny połdemon Robhar, urodzony dowódca, nieuległy i nieustraszony ciężko zbrojny połorczy wojownik Flint, poskramiacz dzikich bestii, szaman Johney, który najwyraźniej był sprawcą owego zamieszania, gdyż jego miejsce było w centrum burzliwej debaty, zmiennokształtny łowca Drauland, berserker Zithrael, który nie wie co to lęk oraz Maffaer odziany w piękną zdobioną zbroje płytową. Znajdowali się w nieznajomym pomieszczeniu, byli zebrani wokół duzego stołu, zastawionego przeróżnym jadłem, lecz kluczowym elementem była mapa i przerózne dokumenty rozłożone na środku, mag próbował wyostrzyć swoje zmysły, skupić je tak aby dojrzeć jakieś szczegóły, wtem jeden z dokumentów stał się nieco wyraźniejszy "AVALON". Tyle wystarczyło.
-In Lor Xen- wyszeptał, iluzja opadła, a Khared zerwał się na równe nogi. Udał sie szybki, pewnym krokiem w stronę południowo-zachodniego brzegu wyspy. Zmrożony śnieg głośno skrzypiał pod butami maga bitewnego, a spod długiej togi wydobywał się dźwięk pobrzękiwania zbroi kolczugowej. Zatrzymał się przed linią wody i spojrzał w stronę swej przybranej ojczyzny... Vesper - jakże ciche i spokojne wydawało sie z tak dalekiej odległości.
-
Czas złożyć dawnym druhom wizytę - rzekł do siebie po czym założył na głowę kaptur. Złapał swój hebanowy kostur oburącz i uderzył o lodowa pokrywę wywołując fale energii, która zburzyła pogodę nad wyspą, niebo pociemniało, wiatr przybrał na sile... Burza śnieżną, idealna aby zatrzeć po połdemonie najdrobniejsze ślady jego obecności. Khared obrócił się zwinnie okrywając starannie płaszczem i podążył w stronę magicznego przejścia prowadzącego do połnocno wschodnich lasów Vesper. Na pierwszy cel wizyty obrał siedzibę Wilczego Bractwa... Ledwo wkroczywszy do starej puszczy mag bitewny gwizdnął na palcach w celu przywołania swego wiernego wierzchowca, którego wypuścił na wolność przed odpłynięciem na wyspę -
Mam nadzieję, że gdzieś tutaj jest i pamięta jeszcze o swym jeźdźcu... - rzekł do siebie rozglądając wokół. Wtem z północy zaczęło dobiegać ptasie larmo, Khared skierował głowę w prawo, zmrużył oczy. Sięgnął ręką na plecy po laskę z ostrzami, zacisnął na niej mocno dłonie i zaczął szeptać inkantacje zaklęć defensywnych spodziewając się najgorszego. Gdzieniegdzie w niebo podrywały się stada ptaków, przez zarośla przemykały jelenie oraz łanie. Półdemon wytężył wzrok, a w oddali dojrzał pędzącego bez opamiętania czarnego niczym najciemniejsza Sosaryjska noc koszmara. - Oto i on - uśmiechnął się delikatnie, wierzchowiec był coraz bliżej, nie zwalniał tempa, spod kopyt wzbijały się w powietrze kawałki ziemi przerośnięte trawą, a cały las dudnił rytmicznym tętentnem kopyt. Ziber, bo tak zwał się owy wierzchowiec, którego przed laty wygrał w karty od Johneya, ledwo wyhamował, spirytysta musiał zrobić unik aby nie skończyć pod jego kopytami. -
Już dobrze Ziber - uspokajał koszmara. -
To ja, Twój stary druh - wierzchowiec wyglądał na zdezorientowanego, Khared podchodził powoli wyciągając do niego rękę, ten zaś prychał na swego jeźdźca, w międzyczasie głośno rżąc i stając na tylnych nogach. -Już dobrze, nie bój się, nic Ci nie grozi - mówił spokojnym głosem. Gdy znalazł się odpowiednio blisko, a koszmar rozpoznał zapach maga bitewnego, Khared położył dłoń na jego kłębie, głaszcząc i lekko poklepując. -
Wilcze Bractwo nas potrzebuje - rzucił w stronę Zibra.
Wyjął z plecak surowe mięso karmiąc wierzchowca. Poprawił togę i wskoczył na jego grzbiet, gdy już miał pognać w stronę siedziby bractwa przeniknęła go magiczna energia, wyraźniejsza, wspomniana wcześniej wieź, która oznaczała tylko jedno... Któryś z członków bractwa jest blisko lub potrzebuje pomocy. Khared zamknął oczy i wypowiedział słowa zaklęcie aby zlokalizować towarzysza dawnych dni i odwołać portal w tamto miejsce - Voco Animus Vinculum - Maffaer, to jego wyczuł spirytysta. Wojownik toczył zacięty bój z wyvernem. Mag zaczął gestykulować rękoma, tworząc przed sobą magiczne przejście w tamto miejsce. Przekroczywszy go, jego oczom ukazał się stary przyjaciel oprawiający już poległą bestie.
-
Witaj przyjacielu, dawno się nie widzieliśmy.