Autor Wątek: Mapa za trzysta tysięcy sztuk złota  (Przeczytany 2907 razy)

Offline Hal

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 6
Mapa za trzysta tysięcy sztuk złota
« dnia: 2018 12 06, 08:46:34 »
Kolejny nudny, szary dzień dobiegał już końca. Słońce chowało się za bezkresem morza, roztaczając nad Ziemiami Piratów różową łunę zachodu.
Po skończonym patrolu, Halrand Alreven opadł bezwiednie na krzesło przed stanowiskiem bankiera, nie mając sił i chęci nawet by powiedzieć, o jaki rodzaj usługi mu rozchodzi. Nie był jednak w banku sam.
- Ciężki dzień, co? - zagadnął go jakiś mężczyzna, którego nigdy przedtem nie widział.
- Żebyś pan wiedział. - Halrand ukrył twarz w dłoniach, lecz zaraz spojrzał znów na nieznajomego nieco trzeźwiejszym wzrokiem. - Panie...?
- Robert Briggs - rzekł mężczyzna, wyciągając dłoń. - Właściwie... - zawahał się, ściskając dłoń strażnika i patrząc mu w oczy. - Właściwie to może miałbym dla pana pewną propozycję.
- Propozycję? - powtórzył Halrand. - Jaką propozycję?
- Szukam chętnych do wzięcia udziału w wyprawie... Bardzo opłacalnej wyprawie.
Halrand instynktownie rozejrzał się po sali bankowej, wypatrując podsłuchiwaczy, gdyż ton przybysza wyraźnie zapowiadał rozmowę, której lepiej nie przeprowadzać głośno. Choć wszyscy bankierzy wydawali się być całkowicie pochłonięci swoją pracą i nie zwracali najmniejszej uwagi na klientów, nie czułby się komfortowo, knując plany wyprawy zarobkowej w publicznym banku, do którego każdy może wejść.
- Nie tutaj - powiedział półgębkiem.
- To może napijecie się ze mną, co? - zapytał Robert Briggs, powstając. - Ja stawiam!
- Nie odmówię.
Zasiedli w karczmie nieopodal, pustej, choć przepełnionej gryzącą mieszaniną dymu z fajek i oparów alkoholu. Przybysz przeszedł od razu do rzeczy; mówił cicho i z przejęciem:
- Wiem, gdzie może być ukryta pewna mapa...
- Mapa czego? - Przerwał mu Halrand, odstawiając kufel z piwem nieco zbyt energicznie, tak, że rozlał jego zawartość po stole. - Skarbu?
Robert Briggs zawahał się na sekundę, po czym odparł:
- Na użytek naszej rozmowy można powiedzieć, że tak, skarbu. Rozchodzi się o to, że ja jej sam nie zdobędę, bo to zbyt niebezpieczne, a wy... wy wyglądacie na takiego, co sobie z tym poradzi - powiedział, mierząc go wzrokiem, na co Halrand nadął się nieco i wypiął pierś. - Przyniesiecie mi ją, a ja ją odczytam.
- Niech będzie, ale gdzie ona jest? - spytał szeptem Halrand, obserwując kręcącego się nieopodal karczmarza. - Gdzieś na morzu?
- Gdzie tam, na morzu... - Przybysz machnął ręką. - Nieopodal Osady Aurin jest pewien loch, gdzie można spotkać różne upiory, żywiołaki krwi i inne takie plugastwa...
Halrand zagwizdał krótko.
- Tam to by mi się przydała pomoc... - zaczął, jednak Robert Briggs mu przerwał.
- Nie trzeba iść na sam koniec lochu i walczyć z najgorszymi potworami, nie. Mapa ukryta jest w krypcie o szkarłatnej barwie, niedaleko wejścia. Na pewno odnajdziecie to miejsce.
- No dobrze, a coś jej będzie pilnować?
- Nie mam pojęcia. - Briggs wzruszył ramionami.
- A tak w ogóle, to skąd to wszystko wiecie? - Halrand zmarszczył brwi, dopijając resztkę piwa ze swojego kufla.
- Dużo czytam - odrzekł wymijająco przybysz.
Tym razem Halrand uniósł swoje czarne brwi, taksując go spojrzeniem.
- Cholera, też muszę zacząć czytać... Widać istnieje jakieś powiązanie między biblioteką, a życiem.
Briggs zabębnił palcami w blat stołu i zapytał:
- No więc? Podejmiecie się tego?
Halrand zaczerpnął ze świstem powietrza i odrzekł:
- Wchodzę w to.
- Wspaniale! - Przybysz klasnął w dłonie, powstając. - Więc mogę oczekiwać, że zaraz tam wyruszycie, tak? Będę na was czekał w karczmie w wiosce! Ach, jeszcze jedna sprawa... - ściszył nieco głos. - Weźcie może jakiś kilof, czy coś takiego, może się przydać.
I wybiegł z gospody jak poparzony, zostawiając Halranda samego.

Ten zaś dopłynął do Osady Aurin parę godzin później. Wyszedł na pomost, starając się lawirować między olbrzymimi strugami deszczu, który siekał zaciekle, ale okazało się to niemożliwe. Po dwóch minutach był przemoczony do suchej nitki, na dodatek wdepnął w krowie łajno i byłby się na nim poślizgnął, gdyby nie drewniana barierka.
- Co za dzień... - mruknął smętnie pod nosem. - Brakuje tylko deszczu meteorytów.
Dotarł do rzeczonego lochu, gdzie jak zwykle dobiegło go złowieszcze wycie uwięzionych tutaj dusz. Posadzkę plamiły kałuże krwi, a pochodnie zawieszone w uchwytach wypuszczały z siebie strużki wątłego dymu, jak gdyby ktoś dopiero co je zgasił. Rozglądając się w półmroku za opisywanym przez Briggsa grobem, wsłuchał się w bębnienie kropel krwi skapujących na posadzkę z ginącego w ciemności stropu. Przełknął ślinę i wzdrygnął się, bo echo zwielokrotniło wydawane przez niego dźwięki. Poczuł dreszcz na karku.
Skierował się w prawą odnogę, pokonując po drodze kilka martwych ciał, wróconych do życia przez ciemne moce. Rozejrzał się uważnie. I oto, na samym końcu korytarza, czerwieniła się płyta nagrobna, tak inna od pozostałych płyt znajdujących się w tym opuszczonym przez bogów miejscu. Halrand natychmiast przypomniał sobie, że o czymś zapomniał.
- Kilof... - Zagryzł wargi. - No nic, może uda mi się inaczej.
Uniósł swoją bojową kosę i z rozmachem uderzył w kamienną płytę. Pojawiło się na niej pęknięcie. Uderzył ponownie - tym razem pęknięcie pojawiło się także na ostrzu kosy.
- Szlag by to, będę musiał kupić nową - mruknął z zażenowaniem, po czym zamachnął się po raz ostatni.
- Jest! Aha!
Mapa była bardzo stara, krucha i z całą pewnością dla niego niezrozumiała, zwłaszcza w środku lochu pełnego żądnych krwi potworów. Schował ją za pazuchę i natychmiast zamarł w bezruchu, gdyż dobiegł go złowieszczy, kobiecy wrzask z wnętrza katakumb.
- Halo?! Kto tu jest?!
Odpowiedział mu kolejny wrzask. Nie myśląc wiele, czym prędzej opuścił loch, z nie napotykając żadnego przeciwnika aż do wyjścia, gdzie odetchnął z ulgą świeżym powietrzem. Udało się! Teraz trzeba tylko wrócić do osady i spotkać się z Briggsem.
Kiedy jednak znalazł się w Aurin, ktoś go zatrzymał. Mężczyzna w pełnym rynsztunku, w kapalinie strażnika, z halabardą w dłoni.
- Wiem, kim jesteś - stwierdził.
- Patrz pan! - burknął Halrand. - To jest nas dwóch, bo ja też wiem, kim jestem.
Strażnik najwyraźniej nie miał ochoty na żarty, bo ciągnął dalej, jakby mu nie przerwano.
- Wiem, po co tu przyszedłeś i czego szukałeś w krypcie. - Ściszył głos i rozejrzał się. - Masz mapę?
- Jaką mapę? - zapytał Halrand, udając zaskoczenie.
- Słuchaj... Chcę ci pomóc - zapewnił go strażnik, teraz siląc się na braterski ton. - Nie wiesz, w co się pakujesz. Dam ci sto tysięcy sztuk złota za mapę i rozejdziemy się w pokoju.
- Ciekawe, co to za mapa, skoro tyle warta - rzekł Halrand. - Ale ja jej nie mam.
- Rozumiem - powiedział strażnik. - Dwieście tysięcy.
- Może być nawet milion, panie, mówię, że jej nie mam!
- Trzysta!
- Ogłuchliście?! - Zdenerwowany Halrand ruszył w stronę gospody, nie mając ochoty na dalszą rozmowę ze strażnikiem.
- Niech wam będzie - dobiegł go jego głos. - Ale pamiętajcie, że was ostrzegałem!

Wewnątrz, w fajkowo-wędzonej karczemnej zadymie, Robert Briggs siedział przy jednym ze stolików, wyraźnie poddenerwowany. Gdy tylko zobaczył Halranda w prześwicie otwieranych drzwi, natychmiast powstał, machając ręką.
- To chyba nie najlepsze miejsce... - mruknął Halrand, rozglądając się.
- Co się stało?
- Przed chwilą spotkałem strażnika, chciał ode mnie odkupić mapę.
- Jasny gwint! - Robert Briggs zerwał się z miejsca i wyprowadził go z karczmy, na wciąż ucinający deszcz.
Skierowali się do jakiejś stajni, w tym momencie pustej, jeśli nie liczyć dwóch pstrokatych koni, skubiących leniwie siano.
- Dawał mi trzysta tysięcy sztuk złota! - mówił Halrand. - Panie Briggs, o co tutaj właściwie chodzi?
- Macie mapę? - spytał Briggs, ignorując jego pytania.
Halrand wyjął ją zza pazuchy, starą i zakurzoną, tak kruchą, że wydawało się, iż nawet zbyt srogie spojrzenie może ją naruszyć. Briggs ujął ją i obejrzał z błyskiem w oku.
- Dziękuje wam... Dobrzeście zrobili.
- To... To co dalej?
Mężczyzna włożył sobie monokl w prawe oko i rzucił nim na mapę.
- Muszę ją odczytać - powiedział. - To może potrwac parę dni, albo nawet tygodni... Ale jak mi się uda... - Stuknął palcami w mapę i wyszczerzył do niego zęby. - Zarobimy o wiele więcej, niż jakieś marne trzysta tysięcy monet!