Dochodziła już trzecia, a w powietrzu unosił się swąd gaszonych świec. Po głównej izbie karczmy krzątało się pół tuzina postaci myjąc lepiącą się podłogę oraz sprzątając damascenową zastawę ze stołów. Szynkarz ponaglał swoje pomocnice, by machały ścierkami odrobinę szybciej, ale te były zbyt zajęte plotkowaniem.
- A ten pijak z kordelasem znowu się nachlał - zaczęła narzekać niska brunetka - Co wieczór to samo. Jeszcze zarzygał podłogę przy kontuarze.
- Dziwię się, że go jeszcze tu wpuszczasz - druga, szatynka, krzyknęła do karczmarza, ale ten chyba nawet tego nie usłyszał.
- Sporo płaci. Nie to, że by chciał tyle płacić, ale po dwóch kuflach wszystko mu jedno, że dostał specjalny cennik.
Szatynka tylko mruknęła dając do zrozumienia, że usłyszała koleżankę i zaczęła mocniej szorować blat, ale po chwili przestała i powiedziała zamyślona:
- A dzisiaj to on to w ogóle zaczął biadolić, że jest "piratem" - powiedziała z ironią w głosie. - Jęczał coś, że skarb zakopał na wyspie. Musiało mu się co przyśnić, przecież tyle razy widziałam go w banku. Skacowanego, ale zawsze modnie ubranego. Flauszowe spodnie i ten kapitański kapelusz...
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo mężczyzna widząc, że jego pracownice nie wzięły sobie do serca jego uwag, zdzielił jedną i drugą w tył głowy.
- I tak właśnie wasza wypłata pomniejszyła się o dziesiątą część.
Gdyby tylko ten skarb był prawdziwy i gdyby tylko dało się wyciągnąć z "pirata" co nieco informacji.