Z relacji Meindvaerne:
Zaczęło się niemal identycznie jak za każdym razem. Hans wpadł do naszego domu z hukiem i był widocznie mocno podekscytowany. Znów napotkał wieśniaków, którzy narzekali na potwory z lodowej jaskini. Hans, jak przystało na prawdziwego poszukiwacza przygód był pierwszy do pomocy i traktował to jako swój święty obowiązek. Czasami zastanawiam się, czy on faktycznie jest tak społeczną osobą czy raczej wymyślił tę historię w czasie jednego ze swoich szałów i teraz opowiada nam ją już z nawyku abyśmy wyruszyli w kolejną podróż. Tak czy owak jedno jest pewne – jest uzależniony od grzybów.
Miejsce docelowe lodowa jaskinia – lokacja ponura i mroźna. Chodziłam po tych ciemnościach owinięta szczelnie płaczem i jedynie od czasu do czasu sięgałam po magiczne moce, aby wspomóc komplanów w walce. Wciąż zastanawiam się dlaczego niektórzy z nas tak bardzo lubią zapuszczać się w samo serce mroźnych szponów śmierci aby poszukiwać przygód. Zwłaszcza, gdy do czynienia ma się z bestiami o niebywałym sprycie i mrocznych mocach, których ukoronowaniem był lodowy demon, a w zasadzie to trzy lodowe demony.
Wszyscy czuliśmy, że ostatni spośród nich był inny. Poświata, która go otaczała była bardziej mroźna niż pozostałych i powodowała dreszcze na moich plecach. Walka była zacięta, lecz ostatecznie udało nam się pokonać tę bestię. Na długo pozostanie mi w pamięci szaleńczy śmiech naszego wojownika, który unikał ciosów bestii z uśmiechem na spienionych ustach. Gdy tylko martwe ciało demona zwaliło się bezwładnie, w powietrze uniosła się masa śniegu. Kiedy biały puch nieco opadł, cała nasza czwórka z zaciekawieniem podeszła do ciała. Chcieliśmy zbadać źródło mocy emanującej z demona i muszę przyznać - czekała nas nie lada niespodzianka. Kamień, a może bardziej kryształ wbity w jego dłoń emanował dziwną, jaskrawą energią. Spojrzałam na druida, ale on tylko wzruszyl ramionami - nie wiedzielismy co to jest.
Kiedy jednak wyrwałam krysztal z dłoni demona, moją głowę wypelniły wizje tego, co należy uczynić. Chociaż przedmiot był niczym więcej jak pulsującym światłem kamieniem, wiedzieliśmy już doskonale co należy zrobić. Być może była to interwencja bogów, a może intuicja. Wzięliśmy znalezisko ostrożnie w dłonie, owinęliśmy kawałkiem materiału i starannie skryliśmy w czeluściach naszej torby podróżnej po czym ruszyliśmy spiesznie do wyjścia.
Gdy wróciliśmy w bezpieczne okolice, jako pierwszy odezwał się łucznik. Oznajmił z pełną powagą i wyczuwalną determinacją w głosie, że nie wie czym jest ten kamień, ale nie chce dłużej mieć z nim do czynienia. Być może przerażała go jego moc, a może wpływała na niego w sposób, którego my nie rozumieliśmy. Nie było jednak sensu się kłócić ani nikogo na siłę zatrzymywać. Był naszym przyjacielem i nikt z nas nie chciał, aby stała mu się jakakolwiek krzywda. W czasie kiedy Gotfryd wyruszył do miasta, my udaliśmy się do świątyni Ahn’bysa. Czekała nas wspinaczka po niezliczonej ilości schodów i podróż kamiennym mostem, który zdawał się nie mieć końca. Czekało na nas coś jeszcze – rozczarowanie. To chyba najlepsze słowo opisujące to, jak czuliśmy się, kiedy kapłan oznajmił nam, że tego kamienia nie możemy złożyć w miejscu, które wydało nam się być idealne do tego celu. Wszyscy czuliśmy, że to tutaj powinno spoczywać – zamknięte w skrzyni w podziemiach tej świątyni. Kapłan jednak był uparty i nie popierał naszego entuzjazmu. Wreszcie, prawdopodobnie zmęczony naszymi namowami odesłał nas do innej świątyni – nieopodal portalu Britanii.
Świece płonęły mocnym płomieniem, a jasne pomieszczenie wypełniał zapach wosku. Wszyscy czuliśmy narastającą niepewność tego, co może się stać. Co zdziwiło nas najbardziej, pomieszczenie było puste. Jednakże pomijając eskortę moich przyjaciół ewidentnie czułam w nim czyjąś obecność. Olbrzymi symbol Wielkiego Ojca wyraźnie wyróżniał się na tle wszystkiego, co mogliśmy zaobserwować. Emanował spokojem i mądrością. Być może to właśnie ta mądrość podpowiedziała mi, aby wrzucić klejnot do skrzyni, która stała nieopodal. Kiedy tylko światełko tego kamienia zniknęło w mroku pojemnika, ja poczułam ulgę. Spojrzałam na kompanów. Oni również się uśmiechnęli i pierwszy raz od czasu pokonania demona zobaczyłam, że są rozluźnieni. To uczucie towarzyszyło nam jeszcze długo w czasie naszej drogi powrotnej do domu. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, Hans z pełną powagą na twarzy oznajmił nam, że niedawno rozmawiał z pewnymi wieśniakami…