Autor Wątek: W przyszłość  (Przeczytany 11076 razy)

Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
W przyszłość
« dnia: 2019 12 25, 23:44:30 »

*spojrzała na Sukkuba*
- Te wszystkie skarby, nieskończone złoża tytanium, czy nawet opale na nic to panience kiedy... panienko nikt... *zawachała się* nikt ...z moich przyjaciół próbujących chociaż postawić nogę w tej opuszczonej kopalni nie wrócił żywy... Panienko błagam.


Młoda bankierka nie była przekonana pomysłem Sukkuba. Od czasów Apokalipsy, to miasto pogrzebane, zostało zapomniane przez ludzi. Koplania zajęta przez istoty spoza ziemskie. Domy opuszczone.
Czy te wszystkie skarby naprawdę są tego warte? Minoc. Czy ktokolwiek jeszcze pamięta jak to miasto wygląda?




Z pamiętnika Wilczej Czarownicy
*rok 693 miesiąc zamarzanie*


Dotarliśmy do skraju góry, u stóp ktorej kiedyś mieściła się sedziba Legionu. Zimno przerażające. Śnieg tak intensywny, że nie jesteśmy w stanie dostrzec nic co jest oddalone o kilka stóp.
Nieustające walki z istotami mrozu. Towarzysze podróży wątpią czy kiedykolwiek uda nam się dostrzec koniec tej bitwy. Jestem wykończona, jedzenia wystarczy na kilka tygodni.



Z pamiętnika Wilczej Czarownicy
*rok 693 miesiąc zamarzanie*


Walki trwały długie dni. Udało nam się przebić do szczytu. Stosy ciał zaczynają gnić. Rozciągający sie smród, i głuchą cisze szczytu góry co jakiś czas przerywa okrutny ryk. Nie jesteśmy pewni co nas czeka po zmroku.




Zerwani hałasem przypominającym uderzenia pioruna, czlonkowie wilczego bractwa zerwali się na równe nogi. Odgłosy były coraz głośniejsze, a rozchodzące się echo potęgujące łomot, mroziło krew w zyłach.
Wyczekując najgorszego Thiass spojrzal na Valentinne bez slownie dając jej do zrozumienia, że nie czas na strach. Sukkub natychmiast wypowiedziała pod nosem niezrozumiałe słowa, a na niebie chmury sie rozrzedziły. Valentinne opadła bezsilnie na ziemie. Poświata księżyca dokładnie oświetliła ogromne cielsko nadlatującego smoka.
Zbliżający się smok był ogromny, a z każdym kolejnym ruchem skrzydeł, cień padający na drużyne stawał się jeszcze większy.





Walka była zacięta, pomimo demonicznej magi Shandis która osłabiła potężne ciało smoka, walka sprawiła Bractwu wiele trudów.
Antyczna Magia bestii próbowała co i rusz dosięgnąć bojowników.
Drużyna nie dała za wygraną, i po długim starciu z gadem Azzela zadała ostateczny cios bestii, odcinając jej łeb który cięzko runął jak głaz na zapleśniałe kamienie mostu.






*kilka stron jest wyrwanych*

*rok 693 miesiąc zamarzanie* Autor nieznany.


Walka z Gadem podzieliła drużyne. Część chciała rozstawić obóz w miejscu w którym Gadam wydał ostatni ryk. Część chciała plądrować zapomniane miasto dalej. Jak to bywa w naszych szeregach, decyzje podjęto po krótkiej wymianie pięści pomiędzy Flintem a Zithraelem. Nie wygrał żaden, bo w tym ziąbie to raczej wyglądało jak taniec krasnoludów, niż zapasy, aczkolwiek decyzja zapadła, że ruszamy dalej.

Naszym celem były nieskończone złoża w kopalni. Plotki głoszą, że tytanium wystaje ze ścian, jest go tak dużo.


Z pamiętnika Wilczej Czarownicy
*rok 693 miesiąc zamarzanie*


Tułaczka mieszana z pokonywaniem istot mrozu trwała długo. Za długo.
Jesteśmy na miejscu. Smród jest nie do przeżycia. Nad jaskinią wywieszono zwłoki tych którzy próbowali się tu zakraść. Wygląda to jakby kolekcja zwłok albo demonstracja potęgi kogoś kto mieszka w środku. Jesteśmy gotowi na wszystko.










« Ostatnia zmiana: 2019 12 26, 10:21:18 wysłana przez val »

 

Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #16 dnia: 2020 01 31, 03:03:20 »

Kobieta wpatrywała się w lekko uchylone drzwi w Jaskini Łowców. Analizowała każdy kolejny ruch. Ta niepewność przed kolejnym krokiem. Ogromne mroczne wejście prowadzące w niewiadomą. Kościana dłoń trzymająca drzwi przy ostatniej wizycie zdawała się zniknąć. Wejście stało otworem. Z pozoru nie wyglądało na niebezpieczne.
Za jej plecami zaczęły dochodzić dźwięki walki dwóch braci, którzy kończyli robić porządki z mieszkańcami jaskini. -Wchodzimy tak? Ja znowu pierwszy? - skrzywił się Zilv'rill kierując się w stronę wejścia. Przekroczywszy próg wejściowy przed nosem wojownika wyrósł portal magiczny, z którego wyszedł Lich. Drużyna cofnęła się kilka kroków wpatrując się w powykrzywianą postać. -Nie idźcie dalej, macie szanse odejśc... nie idźcie dalej. To nie jest miejsce dla was - Mroczny Elf uśmiechnął sie do postaci odpowiadając z przekorem - to jest dokładnie miejsce dla nas -
ucinając łeb stworowi, który ciężko spadł pod nogi drużynie. Wkroczyli do środka.




Ich oczom ukazała się jaskinia. Jaskinia ta była inna niż wszystkie. Nigdy takiej nie widzieli. Z początku widzieli jeden z najdłuższych i najgłębszych tuneli. Miejsce to było wyjątkowe pod wieloma względami. Drużynę zachwyciła przede wszystkim różnorodna i dobrze zachowana szata naciekowa jaskini. Jednak nie podziwiali jej długo.




 W ich stronę zaczęła maszerować armia nieumarłych. Nie byli to groźni przeciwnicy, lecz liczebność wrogów wprawiła drużynę w nie małe problemy. Az spojrzał w stronę demonicy i nie musiał nic mówić. Valentinne zamknęła oczy, a jej myśli powędrowały w stronę Nekromanty Elkantara. Poczuła jak jej umysł łączy się z umysłem maga. Poczuła jego emocje, jego myśli. Otwierając oczy ujrzała czarny portal przed sobą, z którego wyszedł niezadowolony czarodziej. Spoglądając wściekle na kobietę rzucił krótkie "odczep się od mojej głowy" po czym przystąpił do pomocy drużynie.




Stwory z którymi przyszło im się mierzyć, oddawały życie jeden za drugim. Nieumarli oddając ostatnie oddechy przekonywały drużynę aby nie szli dalej. Jakby przemawiał przez nie strach. Nikt nie słuchał. Odbieranie życia tym wynaturzeniom przynosiło zbyt dużo satysfakcji. Jednakże cień wątpliwości zagościł w ich głowach. Nieumarły który się boi? Dziwne.




Kolejne komnaty, i kolejne kręte korytarze. Loch był fantastyczny, istne dzieło sztuki. Drużyna nie mogła wyjść z podziwu, jak starzy lokatorzy dopieścili to miejsce, które teraz gnije pod stopami nieumarłych.




Walki z kolejnymi przeciwnikami doprowadziły bohaterów do Labiryntu, który przejść można było tylko sprytem i umiejętnością dedukcji. Zilv'rill Teken Duis, jego brat, Aza'riils'eth Teken'duis, Elkantor i na samym końcu Valentinne. Weszli do labiryntu gęsiego. Wąskie korytarze pokryte zgniłym mchem i pajęczymi sieciami, smród stęchlizny, bródu i zgniłej wody. Szli na oślep. Błądzili po labiryncie długie godziny kiedy Zilv'rill zobaczył światło na końcu wąskiego tunelu.




Ich oczom ukazała się niewielka komnata na której końcu opierała się ciężko o ściane postać. Wysoka zakapturzona. Samo patrzenie na nią przyniosło uczucie Agonii. Ogromny smutek i żal ogarnęły drużynę z każdym kolejnym krokiem który zbliżał ich do postaci. Elkantar który stanął najbliżej postaci, poczuł abominację nieznośną, a zarazem wezbrało w nim tyle nagłej, porywczej, iście bestialskiej tęsknoty do samotnej włóczęgi, tęsknota miłości do życia. Aura śmierci pulsująca od Licza rozeszła się po całej sali. Az widząc słabnącego maga odciągnął go do tyłu, upadając. 



- Pożałujecie... Odejdźcie póki możecie - Rzekła postać odwracając się. Kaptur zasłaniający twarz spadł z głowy Licza przy kolejnym podmuchu zimnego wiatru.
Puste, czarne oczy. Na gołej czaszce gdzieniegdzie widać szczątki włosów i skóry. Odpadająca szczeka, z której wypływała zielona maź. Gnijące ciało. Postać wyglądała na wątłą i słabą. Przed drużyną stał Strażnik Puszki  9 Katastrof, opisywany w księgach najstarszych.




Postać rzuciła się na Zilva, który z doskonałym refleksem odskoczył na bok unikając długich brudnych pazurów, po czym złapał Licza za szyje krusząc mu krtań. Valentinne długo nie musiała czekać. Oczy kobiety zaszły mgłą, a w jej dłoniach zaczął tańczyć ogień

z dala od tego ciała, z dala od mojej modlitwy,
z dala od życia i energii
niechaj będzie on poza tym ciałem ciałem,
ciało i dusza niech będzie poza wszystkim,
co do mnie należy
należeć będzie do mnie
demon, który staje na przeszkodzie
spopieli się na miejscu



Po ostatnim słowie z modlitwy, ciało Licza stanęło w płomieniach, a po chwili ciężko uderzyło o kamień. Valentinne osunęła się na ziemie obok truchła. W jej oko wpadł mały przedmiot który wypadł z rąk stwora przy oddaniu ostatniego oddechu. Przedmiot upadł na ziemie wydając dźwięk pękającej butelki.




Malutka szkatułka spoczywająca na ziemi mieniła się rubinowym kolorem. Ze środka ulatywał gęsty, czarny dym.




Po komnacie rozszedł się syczący głos. "Uwolniliście mnie, nareszcie jestem wolny *głośny śmiech*....".




-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



   Kobieta stała przed karczmą spoglądając w niebo. Obłoków gromadziło się coraz więcej, a i wiatr z każdą chwilą mocniej powiewał . Promienie słońca zniknęły, zrobiło się ciemno, szaro i bardzo nieprzyjemnie. Na dworze wszystkie drzewa i krzewy coraz mocniej falowały, niektóre sprawiały wrażenie jakby się kładły na ziemi. Wiatr przypominał już huragan. Zaczął siąpić drobniutki deszczyk, jak kapuśniaczek, ale dość szybko zamienił się w ulewę. Padał na drogę, drzewa, kwiaty, domy. Zaczęły tworzyć się coraz większe kałuże. To już nie tylko ulewa, błyskawice pojawiające się na niebie świadczyły o tym, że to burza. Zrobiło się coraz ciemniej. Pioruny co kilka sekund rozdzierały niebo, głośniejsze, bliższe i przerażające. Silny deszcz bębnił o szyby i dach karczmy, jakby chciał wedrzeć się do środka budynku. Woda wystąpiła z przepełnionych przydrożnych rowów i płynęła już ulicą. Z rynien spływały wzburzone strumienie wody. Lało jak z cebra.
Burza nie miała końców. Z drugiego końca ulicy zaczął biec mały chłopiec zasłaniając twarz przed kroplami deszczu. Coś krzyczał, lecz był za daleko aby kobieta mogła to usłyszeć. Potęźne uderzenie pioruna gdzieś niedaleko zagłuszyło wszystko dookoła. Chłopiec dobiegł do karczmy wpadając przez drzwi wejściowe zatrzymał się na najbliższym stole przy którym siedziało kilku pół-elfów dywagujących o końcu świata. Dyszał ciężko i ledwo mógł dojść do słowa. Po kilku głębszych oddechach udało mu się wydusić z przerażeniem zdanie - TRUPY OŻYŁY! TRUPY ŻYJĄ ! WSTAJĄ Z CMENTARZY I IDĄ NA PÓŁNOC !! - Wszystkie oczy w karczmie wpatrywały się małego chłopca. Barman wypuścił kufel który właśnie polerował, kilka osób rzuciło się do wyjścia...





« Ostatnia zmiana: 2020 01 31, 15:40:57 wysłana przez val »

Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #17 dnia: 2020 02 04, 14:15:51 »
Nastał czas, gdy świat, ukołysany do snu śpiewem jesiennego wiatru, odpoczywa nabierając sił przed kolejnymi pracowitymi dniami. Wojska Wilczego Bractwa leniwie odpoczywały po ostatniej przygodzie w obozie rozłożonym u zboczu gór Minoc.
Ta pora miała na wielu ludzi bardzo negatywny wpływ. Monotonia zimowego krajobrazu, na który składają się niezliczone pokłady bieli, potrafi wprowadzić każdego w nastrój depresyjny. Valentinne siedziała w swojej wieży jak co dzień wertując stare księgi. Zasmucający widok przez okno; zlodowaciała woda, puste gniazda których lokatorzy opuściły rejony Trinsic w poszukiwaniu cieplejszego lokum. Jednakże subtelne piękno które Valentinne w tym wszystkim zauważała, dawało jej motywacje do dalszej nauki i kolejnych przygód. Kobieta wstała z kamiennego krzesła i leniwie oparła ręce w okiennicy, wnikliwie przyglądając się uśpionej przyrodzie. Niemalże bajkowy krajobraz zaczęła psuć mała czarna kropka w oddali, która z każdą kolejną minutą stawała się coraz większa. Promienie słońca wychylające się nieśmiało zza chmur pobiegły czym prędzej na spotkanie ze zbliżającą się postacią.




*Puk* *Puk* *Puk* - Walenie do drzwi.
 Demonica pstryknęła palcami, i pojawiła się za staruszką. - Czego chcesz - warknęła na zakapturzoną postać.


-Panienka chce wróżby? Ja powróżę, da Panienka rękę. - Staruszka spoglądała lekko zamkniętymi oczami w kobietę nie zmywając przy tym sarkastycznego uśmieszku z twarzy. -No da Panienka, ja powróżę. - Kobieta zdawała się być nie z tego świata. Lekko opęta, może trochę szalona. Wpatrywała się w Valentinne z żywą ciekawością, czekając na dłoń kobiety.
- Wynoś się stąd cyganko - warknęła Sukkub kierując się z powrotem do swojej wieży. - No dobrze, dobrze. Beretor też nie chciał, i jak skończył, o. - Pisnęła staruszka po czym zaczęła się oddalać powolnym krokiem.
Valentinne na dźwięk imienia Beretor stanęła jak wryta. Obejrzała się przez ramie, spoglądając w oddalającą się kobietę. Ruszyła za nią.
-Beretor mówisz? Poczekaj. -


Zakapturzona kobieta była niewysokiego wzrostu. Jej uroda raczej odpychała. Wyraźnym kontrastem dla jej ziemistej cery była bardzo nasycona czerwień ust, które na widok podchodzącej Valentinne rozszerzyły się ukazując wybrakowane uzębienie.
-Ja powróżę, da Panienka rękę - Kobieta wyciągnęła rękę. W momencie w którym złapała Valentinne za dłoń, jej oczy się wywróciły ukazując białka.


Staruszka zaczęła mówić szeptem, a barwa jej głosu była zupełnie inna niż ten piskliwy głos nagabujący do wróżby. Głośno dysząc po każdym zdaniu zaczęła mówić zagadką;


A gdy mu serce pękło...
Na czworo się złożyło...
Na szczytach gór ukryło...
W runy się przemieniło...
Gdy złożysz to na nowo...
Odkryjesz co ukryte...
A potem już na nowo...
Odnajdziesz serce skryte...




Oczy kobiety wróciły do normy. Rozejrzała się niepewnie po okolicy. Uśmiechnęła się szyderczo na widok głupiej miny Demonicy, wsadziła długi palec do nos, dłubiąc chwile w poszukiwaniu czegoś, po czym rozpłynęła się zostawiając za sobą dwa małe ślady w śniegu. Delikatne płatki śniegu zaczęły wypełniać odbicie stóp w śniegu. Valentinne wróciła do wieży analizując w głowie słowa szalonej wróżbitki.


Do komnat Valentinne wezwano najznakomitszych bojowników Wilczego Bractwa. Po wysłuchaniu wróżby nieznajomej kobiety, Flint wstał rozglądając się po zebranych i przemówił swoim zdecydowanym głosem.
- Sprawa jest jasna. Aby odzyskać smocze serce, musimy znaleźć kawałki run, który powstały w wyniku rozpadu. Ukryte są na całym świecie. Ty i Ty sprawdzicie okolice Leśnego miasta Yew, Ty i Ona Północne krainy, Ty z Nim opłyniecie wyspy, a ja z Nią *wskazał Shandis poprawiającą wielki biust* sprawdzimy okolice Minoc. Valentinne dowodzisz, Do roboty! -
Bohaterowie mieli znaleźć pęknięte części serca zmienione w runy. Runy te miały wskazać drogę do prawdziwego skarbu.

Poszukiwania trwały bardzo długo. Dni mijały jeden za drugim. Demonolog Thiass postanowił wezwać posiłki. Dopiero kiedy zjawiło się awaryjne wsparcie w postaci Mtiasa, dzięki jego znajomości astrologicznej, gwiazdy na niebie zaczęły pokazywać pewien jasny wzór. Runy na ziemi stały się widoczne.


Pierwsza runa został odnaleziony w krypcie, w która kiedyś sam Ahn'bys trącił życie...




Druga runa został odnaleziony w opuszczonej świątyni...




Trzecia runa został odnaleziony w opuszczonym domu w skałach...




Czwarta runa przyniosła najwięcej problemów, a bohaterowie odnaleźli ją zakopaną w sniegu pod łapą Lodowego Demona na Ilshenar...




Zebrane runy, ułożone obok siebie zaczęły tworzyć schemat. Położone w odpowiedniej kolejności zaczęły ukazywać koordynacje. Valentinne sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyciągając mapę świata. Mtias Valor zaczął starannie rysować linie na mapie wykorzystując koordynaty z run. Liczby 60 33 48 22. Drużyna stała nad mapą patrząc się to na zaznaczony punkt, to na Mtiasa, czy aby na pewno dobrze zaznaczył miejsce skarbu. -Bije się w pierś i ręczę własnym życiem- Po tych słowach, zebrani nie mieli wątpliwości, że zmierzają we właściwym kierunku.
Dzikie wody na Zaginionych Krainach.


-Kapitanie coś widzę!- Krzyknął śmierdziel Tar, rozwiązując żagle wytrącając prędkość statku. Statek zatrzymał się obok ruin jakiejś budowli. Fale ciężko uderzały o wystające fundamenty. Kapitan delikatnie dryfował manewrując pomiędzy kamieniami. Valentinne wyciągnęła po coś rękę kiedy statek podpłynął dostatecznie blisko....




-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Siedząc w wieży Demonica obracała serce w dłoni. Oglądała je z każdej strony. Piękne, połyskujące różnymi odcieniami niebieskiego koloru serce jeszcze biło. Valentinne szczerzyła kły. Udało się, jesteśmy tak blisko.
Oczami wyobraźni sięgała już do olbrzymiej smoczycy z Ilshenar. Mamy już wszystko. Wystarczy wymienić serce na pióro Fenixa, a marzenia Wilczego Bractwa w końcu się spełnią. Droga jest przejrzystsza niż kiedykolwiek wcześniej. Plan podróży na Ilshenar jest już zaplanowany. Valentinne spojrzała na zegar, czas nas nagli...





« Ostatnia zmiana: 2020 02 04, 14:21:53 wysłana przez val »

Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #18 dnia: 2020 02 05, 02:00:53 »
W czasach, w których urodzenie oraz majątek stanowiły o pozycji społecznej, młody wojownik Jablo La'vey sprzeciwił się wszystkim zasadom i stworzył własną ścieżkę, drogę prowadzącą do całkowitej wolności. Daleka ona była jednak od anarchii. Droga Jabla nie była prosta. Wyboista, z wieloma zakrętami i przeciwnościami po drodze, ale na samym końcu czekało zbawienie. Prawdziwa wolność dla ciała i duszy. Jego Droga otworzyła oczy wielu kolejnym pokoleniom. Dzisiaj stoimy tu dumni, stąpając po tych ulicach mogąc nazywać siebie Wilczym Bractwem...



Valentinne wyszeptała do ucha Thiassa coś zabawnego, na co sędziwy mag zareagował gromkim śmiechem. Byli w doskonałych humorach. Rzadko można było spotkać ich razem, a jeszcze rzadziej jak się smieją i wspominają dawne czasy. Siedząc tak przed bankiem Vesper, z rozłożonymi nogami głośno komentowali przechadzających kupców. "Ryby ryby tanie ryby, pachnące nie tak jak brocha sąsiadki, świeże pyszne ryby, tanie ryby...", ten jeden kupiec zagłuszał wszystkich innych, ale napotykając groźne spojrzenie Demonicy szybko przeszedł sprzedawać gdzieś indziej.
Był piękny środek dnia, w to zimowe południe na niebie nie zagościła nawet jedna chmura. Chłodne słońce wesoło oświetlało całe targowisko. -Już czas Thiass - Cicho powiedziała kobieta, leniwie wstając z ławki, Thiass podpierając sie na sękatej lasce wstał z głośnym ziewnięciem, przeciągnąl stare kości, po czym ruszył za Valentinne. Ach wszyscy są , doskonale...

Przed karczmą jak zwykle był tłum. Dziesiątki koni byle jak pozostawionych przez przejezdnych. Z kolei w jednej prostej linii ustawieni byli bohaterowie z Vesper. Cały oddział na którego czele stał Poł-Demon Robhar MacBride Złotobrody. Cmoknął głośno, i wszyscy zeskoczyli z koni, i prostym krokiem weszli za Thiassem i Valentinne do karczmy. Oczy drużyny zawiesiły się na pijanym łowcy który osuszał kolejny dzban miodu... "Ty!" huknęła demonica.


-Cuoo, ze jo? Ach Panienka Valentinen jak dobrze widzieć - powiedział Vilner Kihestis do kobiety, jednak zwracając uwagę na Generała Wojsk Vesper Robhara MacBride Złotobrodego, którego świecąca zbroja robiła nie małe wrażenie. Wyraźnie zaintrygowany pokaźną sylwetką pół-demona, zaczął podpuszczać go do picia. Nie obyło się bez powtórki. W głowie Vilnera męstwo jak i pozycja najznakomitszego Łowcy stały pod znakiem zapytania, przez co pijany wojownik szybko wyzwał Robhara na środek areny. Valentinne stała zażenowana spoglądając ukradkiem na Thiassa, który nie zwracał uwagi na przebieg walki. Vilner raz jeszcze szybko zakończył pojedynek, dwoma celnymi ciosami włóczni. Ewidentnie był zadowolony z przebiegu sytuacji, usiadł z powrotem przy barze łapiąc dwa głębsze. Teraz był gotowy podejść do zgromadzonych z pewną powagą...





Drużyna w szeregu stała przed Łowcą. Khared z pomocą Esh'cersona z wyraźną starannością wyłożył dwa artefakty zdobyte w ciągu ostatnich przygód. Przed Vilnesem leżała Tunika Beretora, zmarłego Łowcy który skradł serce, oraz wspomniane wcześniej właśnie skradzione serce które po wielu dniach poszukiwań udało się w końcu odzyskać...
Na widok bijącego serca, inni ludzie siedzący w karczmie zaczęli opuszczać budynek. Z obrzydzeniem komentowali bijące serce leżące na ziemi, które w świetle świec mieniło się na różne odcienie niebieskiego.





Vilner momentalnie otrzeźwiał patrząc na leżące na ziemi przedmioty. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Pochylił się nad tuniką, wyglądało to jakby ją ostrożnie obwąchał, następnie ze skinieniem głowy wziął ją ostrożnie w ręce po czym wsunął przez głowę na swoje ciało. Pasowała jak ulał. Stał tak przez chwile obserwując bijące serce. Łzy kapały na ziemie -Moja kochana....- Powiedział Vilner cichutko. Zegar zwolnił, paraliż jakim ogarnęło ciało łowcy blokował jego ruchy. Smutek jaki malował się na jego twarzy był nie do opisania. W tym momencie coś na ciele Vilnera zaczęło rosnąć, coś zmieniać, jakieś wypustki, gdzie nie gdzie jakieś furto. Ciało zaczęło się świecić różnymi kolorami. W pomierzeniu zaczęło pachnieć inaczej i niekoniecznie był to ładny zapach, przypominał siarkę i zgniłe jaja... Potężne cielsko stało przed drużyną w miejscu w którym jeszcze niedawno stał Łowca... Dziękuje wam, dziękuje wam, że pomogliście mi odnaleźć serce ukochanej. Cóż wam obiecała w zamian moja matka? - Spytał syczącym głosem smok.



Prawda wyszła na jaw. Łowca był prastarym smokiem, który ukrywał się pod postacią człowieka. Wyjaśniło to jego nadludzką siłę. Wracając myślami do starego alchemika, przez którego listę najróżniejszych składników byli w dokładnie tym miejscu Valentinne powiedziała głośno "Obiecała nam Pióro Fenixa".
Drużyna potrzebowała już tylko pióra fenixa, aby mieć komplet potrzebnych składników do wytworzenia mechanizmu. Smok przekrzywił łeb i patrzył na drużynę. Dłuższą cisze przerywały tylko co jakiś czas dźwięki z gardła gada. Smok przemówił. Moja matka nie mogła kłamać. Smoki nie kłamią. Lecz Fenixy juz nie istnieją. Jednakże dane słowo jest dla mnie najważniejsze. Jeżeli poczekacie tu chwile, dam wam szanse zdobycia pióra na którym tak wam zależy. Smok rozłożył skrzydła i gdzieś odleciał. Bohaterowie Wilczego Bractwa wskoczyli na konie oczekując Wielkiego Smoka. W dali się w polemikę nad misją...


Huk na niebie, jakby potężny piorun przeszedł przez bezchmurne niebo, wielki cień i za chwile głośne uderzenie o ziemie. Vilner, a raczej to w co Vilner sie zmienił, wylądował przed drużyną trzymając w pysku pisklę. Było to pisklę fenixa. Jak się potem dowiedzieli, pisklę to było jednym z ostatnich pięciu żyjących fenixów na świecie. Pół-Orkowi Flintowi zdawałoby się to nie przeszkadzać, bo szybko ukrócił żywot ptaka. Wszyscy stali nieruchomo kiedy Valentinne zbliża się do truchła. Wyrwała kilkadziesiąt piór z ciała nieżyjącego fenixa. W końcu mieli wszystko....







-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------





Pijany w pień stary alchemik włóczył się znowu uliczkami zasypanego śniegiem Vesper. Odbijał się o ściany ledwo łapiąc równowagę. Lavender złapał w pasie przewracającego się człowieka, ciężko przytrzymując go na zgiętych nogach. Nie było z nim kontaktu. Zalany w trupa, brudny od jakiegoś gówna znalazł się wysoko w powietrzu kiedy Pół-Demon podniósł go za szyje zdzielając po pysku, i nakazując wytrzeźwieć. Chyba pomogło, bo alchemik upadając z łomotem na ziemie zarzygał błyszczącą zbroje Robhara.



Terapia Robhara zdecydowanie pomogła, gdyż po zwrocie kilkudniowej libacji, z głośnym jękiem wstał z ziemi i ucieszył się na widok Valentinne. Demonica nie była skora do dyskusji z Alchemikiem. Szybko przeszła do rzeczy opowiadając o swoich zdobyczach. Alchemik spokojnie wysłuchał opowieści, uśmiechnął się lekko pijanymi oczami, uważając aby zbyt gwałtowny ruch nie popchnął go do drugiej rundy wymiotów, po czym dalej chwiejnym krokiem ruszył do banku w eskorcie najwybitniejszych wojowników Sosarii, aby odebrać przedmioty.




Alchemik obejrzał przedmioty. Pocmokał głośno z nieukrywanym podziwiem "Pióra Fenixa.. hoho" i zakomunikował, że bierze się do roboty. Zanurzył nos w starej księdze. Wydawało by się, że cała procedura przejdzie płynnie i bezproblemowo, lecz wyczulony na smród nos Zithraela, wyczuł, że gdzieś w okolicy czai się wróg.
  Wojska Korony wysłane przez samego Lorda Wilhelma, ruszyły na Wilcze Bractwo. Cel mieli jasny - nie dopuścić do wytworzenia urządzenia. Na horyzonce pojawiły się pędzące konie w stronę bohaterów. Flint stanął na swoim widmowym żuku aby mieć lepszą widoczność. Chwile obserwował otoczenie po czym wybuchł śmiechem. Absolutnie nie było się czego obawiać. Jakiś wojownik, chyba szelma wbiegł machając Arkanem, po czym wzywając swojego boga "Cromie daj mi siły!" wyzionął ducha kiedy z kuriozalną posturą spadał z Likaona. Jakiś zaprawiony w boju fanatyk chciał się chwilę później sprawdzić, lecz i on wąchał kwiaty od spodu po mniej więcej sekundzie.
Wojska Zakonu zostały przepędzone, zaś Wilcze Bractwo mogło wrócić do najważniejszego zadania.
W międzyczasie przezorny Esh'cerson wysłał starego Alchemika do Buccaner's aby spokojnie dokończył wytwarzanie mechanizmu...



Do zakończenia wytwarzania niezbędnego im mechanizmu potrzebowali już tylko formalności. Valentinne podała Alchemikowi mechanizmy zegarowe, stworzone przez arcy-rzemieślnika Doderiona, oraz zgodnie z listą dostarczoną w zeszłym roku Siarkę, Krwawy Mech, Wulkaniczny Pył oraz Wosk...





Nareszcie mechanizm był gotowy. Wielki na cztery stopy, stanął pośrodku miasta. Zgromadzeni zaczęli podziwiać mechanizm który raz po raz buchał jakimś dziwnym kolorowym ogniem... Mechanizm miał ograniczenia czasowe, i musiał być dostarczony na ziemie Minoc zanim upłynie czas, gdyż zaprogramowany był na spopielenie wszystkich żyjących organizmów dookoła.



Zgodnie z zaleceniami, Wilcze Bractwo mając wolną drogę, gdyż nikt nie miał odwagi im przerwać, dostarczyli przedmiot na Ziemie Minoc. Ostrożnie rozłożyli mechanizm na mokrej ziemi, gdzieś nieopodal banku. Urządzenie zakorzeniło się głębiej w ziemi, po czym zaczeło agresywnie pluć ogniem dookoła siebie. Czas się kończył.

Stojąc tak pośrodku miasta, ich miasta, ich pięknego ciężko zdobytego miasta, podziwiali stare zaniedbane budynki. Valentinne urwała kawałek sukienki i przetarła szmatką brudne okno.
-Będziemy musieli poświęcić trochę czasu na odbudowę tego miasta. Wspólnymi siłami, sprawimy, że poczujemy się tu jak w domu...- Powiedziała kobieta z matczyną troską.
Udało nam się... Naprawdę nam się udało... Miasto czeka na nasze zakwaterowanie.











« Ostatnia zmiana: 2020 02 05, 14:45:58 wysłana przez val »

Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #19 dnia: 2020 02 08, 18:24:57 »
Kobieta szła leniwym krokiem rozglądając się po zapuszczonych budynkach. Każdy kolejny budynek który mijała był oznaczony numerem. Spojrzała na malutką karteczkę na której zapisane miała  jakieś cyfry. Opuszczone miasto Brittani, stało prawie puste. Poza rzadko przechadzającymi się patrolami Korony, ciężko było spotkać kogoś kto nie przypominał lodowej istoty. Miasto umarło, a ogrom tego miejsca, ta pustka, i powtarzające się z każdym krokiem echo, przyprawiało o dreszcze. Valentinne zatrzymała się przed niewielkim budynkiem.




Starzec siedział w niewielkim, lekko przyciemnionym pomieszczeniu. Za jego plecami znajdowała się mała biblioteczka wypełniona kwitami bankowymi. Człowiek wyglądał na przestraszonego, a każdy odgłos sprawiał, że mężczyzna jeszcze bardziej sztywniał. Demonica mierzyła postać wzrokiem przez krótką chwile, co wywołało w nim jeszcze większy strach, po czym postanowiła zagaić rozmowę. Mężczyzna opowiadał o wszystkich tragediach tego świata które go spotkały, o tym jak lodowe istoty przejęły miasto a następnie porwały i zjadły jego rodzinę, o tym jak został sam a na końcu jak ciężko o dobrą prace. Jednym zdaniem, siedział przed kobietą emerytowany, zniszczony życiem, prawdopodobnie bezrobotny bankier, o którym Valentinne kiedyś usłyszała.




Kobieta nie była zdziwiona, kiedy mężczyzna opowiedział jej o sobie. Wiedziała to już wszystko. Mistrzyni manipulacji doskonale wiedziała, z kim i po co idzie się spotkać. Niewiele osób byłoby gotowe zaufać nieznajomej i pracować w prawie martwym, nowo odbitym mieście. Igrając z mężczyzną, Valentinne udawała trochę zaskoczoną obecną sytuacją bankiera, i postanowiła go jeszcze delikatnie podrażnić bazując na tym co usłyszała.




Stary Setzer nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Praktycznie od razu zgodził się na pracę, kiedy kobieta zaproponowała mu posadę. Co prawda, z każdym zatrudnieniem tak ważnej osobistości w mieście, trzeba dopłenić pewnych formalności, jak magiczne kontrakty bankowe, czy podpisanie zgody z cechem bankierów, aby monety w magiczny sposób wędrowały między miastami, lecz kobieta o tym doskonale wiedziała. Wiedziała po co przyszła, i wiedziała z czym to się wiąże. Najważniejsze, że osiągnęła cel. Miasto Minoc zatrudniło właśnie bankiera, i tylko to się liczyło...




Z uśmiechem na twarzy sukkub wyszła z budynku, a w jej towarzystwie podpierając się na jej ramieniu Stary Setzer - Bankier.



----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Stali przed mostem tak jeszcze krótką chwile. Lodowaty wiatr niemiłosiernie śpiewał pieśni żałobne, zamrażając wszystko na swojej drodze, omijając niewielkie palenisko przy którym skryli się podróżnicy. W tej części Sosarii zima tylko dodawała animuszu wiatrowi, przez co tak ciężko było dotrzeć do skrytego między skałami miasta. Wpatrzeni w wierzchołek góry u stóp której leżało świeżo wyzwolone Minoc, wodzili wzrokiem po niebie...

- Nic z tego - wysapał Tar, ciskając gwałtownie kawałek wysuszonego drewienka do paleniska. Dyszał, jakby właśnie wbiegł po schodach z samego dołu banku Buccaners. Drżącą ręką otarł śnieg z czoła. - Nikt nie dotrze do miasta, nie w tych warunkach, możemy chyba tylko czuć złość na samych siebie.

Shandis zasłaniając twarz przed kolejnym podmuchem lodowatego wiatru podeszła do niego kładąc mu rękę na ramieniu

- Ostrzegałam Valentinne, że lepiej odpuścić - stwierdziła cicho. - Nie wydaje mi się, aby rzeczywiście dało się tu zamieszkać. Mimo tego, że nie poddawaliśmy się, warunki ku temu nie sprzyjają.

- Gdyby tylko Thiass powiedział mi coś więcej, co my tu mamy robić! Marzniemy jak idioci 3 dzień! - Lavender z frustracją wyrzucił ręce do góry. - Gdzie oni własciwie się podziewają?

- Cierpliwość jest cnotą - stwierdziła William spokojnie. - Nie pozostaje nam nic innego jak im zaufać.

- Dajmy spokój. Jestem już zmęczony, przemarznięty, a poza tym chce mi się pić. Chodźmy do jakiejś przytulnej karczmy, opowiemy przejezdnym o nowych przygodach Bractwa, może coś pochędożymy?

- Zamilcz - Rzucił Flint, spoglądając groźnie na Tara. - Powiedziałem, że czekamy na ich powrót to czekamy. Valentinne nie zawodzi!

Tar zaklął kilka razy pod nosem, robiąc groźną mine usiadł na pieńku bliżej paleniska. Niziołek machnął małą dłonią w kierunku ognia.
Rozległ się cichy syk i nagle na wichura ustała. Płomienie w palenisku przestały gwałtownie wyrywać się do nieba, i zaczęły delikatny taniec pomiędzy drewienkami. Słońce wyszło zza chmur, które po chwili całkowicie zniknęły z nieba.

- Spojrzcie - wychrypiał Lavender, odchodząc od paleniska i wskazując na droge.

Na końcu drogi pojawiły się trzy postacie. Niewysoka kobieta, i dwóch starców szli w kierunku zgromadzonych. Jedno z nich unosiło wysoko nad głową magiczny kostur, skierowany prosto w stronę nieba. Z końca drewnianej laski strzelały niebieskie promienie światła wesoło zmierzając w stronę wierzchołka góry. Z każdym kolejnym promieniem pogoda stawała się coraz ładniejsza, a widoczność klarowniejsza.





 
 Wchodząc do niewielkiego banku Minoc, Stary Setzer, wytarł buty o skórę niedźwiedzia i pewnym krokiem ruszył w kąt, gdzie rozłożył swoje tobołki. Nie małe wrażenie na zgromadzonych zrobiło wielkie pióro które starzec wyciągnął z plecaka i położył przed sobą. Starannie przygotowując rejestr bankowy, mruczał coś pod nosem. W banku zawitały nowe, wielkie skrzynie gotowe bezpiecznie gromadzić bogactwa mieszkańców...

- Witaj w domu - Powiedziała cicho Valentinne wychodząc z banku.





Listy z ofertami pracy w zostały wysłane po świecie. Teraz czas na przybycie kolejnych....


Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #20 dnia: 2020 02 08, 18:42:20 »
Wraz z przybyciem kolejnych mieszkańców, miasto zaczęło tętnić życiem. Kolejne usługi zaczęły być dostępne, aczkolwiek to na coś innego czekali wszyscy przybyli. W momencie w którym ciężkie bramy prowadzące do oczyszczonej z zawalonej skałami kopalni zostały otwarte, młody górnik Izyr w towarzystwie swojego jucznego konia wkroczył jako pierwszy do jaskini.

Dwóch strażników, Zithrael MacBride oraz Willian Ran'dea towarzyszyli Valentinne kroczącej za młodym górnikiem. Izyr lekko speszony rozejrzał się po zgromadzonych. Wielka kopalnia, która do niedawna była okupowana przez władce góry, oraz lodowe istoty stała otworem dla każdego rzemieślnika który szanował swoją prace. Kopalnia ta była najbogatszą w złoża kopalnią w całej Sosarii. Demonica skinęła głową w stronę Yarpenusa, znajomego malarza który zawędrował do miasta.

Wraz z pierwszym uderzeniem kilofu o skałe, w kopalni rozległy się gromkie brawa. Valentinne uśmiechnięta, pogratulowała młodemu górnikowi zapału po czym opuściła kopalnie w towarzystwie strażników zostawiając młodzieńca w samotnośći.




Był to wspaniały dzień dla tętniącego życiem Wolnego miasta Minoc, a obraz artysty od tego dnia, ku pamięci wszystkich rzemieślników ozdabia wnętrze kopalni.


Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #21 dnia: 2020 02 14, 18:55:31 »
Pory roku zmieniły się nieubłaganie. Czas przemijał a spokój jaki zawitał w życiach Wilczego Bractwa zdawał się ich rozleniwiać. Promienie ciepłego słońca bezszelestnie wdarły się przez otwarte okno komnaty Valentinne. Piękny, letni poranek. Ptaki, jak co rano śpiewały swoje ulubione pieśni, budząc zaspaną Demonice. Na niewielkim stoliku, który stał na najbliżej okna usiadł niewielki biały ptaszek, przypominający puch śniegu którym opatulony był jeszcze niedawno zamek kobiety. Valentinne zręcznym susem usadowiła się na końcu łóżka, przeciągając się głośno rozejrzała się po pustej komnacie, po czym zwaliła się z powrotem na wygniecioną pościel. Kobieta obudziła się do życia, ale nadal leżała bez ruchu z zamkniętymi oczami. Delikatnie wysunęła spod głowy swoją dłoń i wyciągnęła ją ku kocurowi który przechadzał się po cichutku w poszukiwaniu pożywienia. Kobieta otworzyła oczy. Nie uśmiechała się. Wykrzywiła jedynie usta w czymś co miało przypominać uśmiech. Wyraz tej złośliwie wykrzywionej twarzy utrzymywał się jej przez cały dzień. Chwilowy spokój kobiety zakłóciło cichutkie stukanie w drzwi wejściowe do zamku. Dźwięk spotęgowała pusta przestrzeń w wyniku czego wydawało się ze zabiły dzwony kościoła. Kobieta pstryknęła palcem, i pojawiła się dokładnie przed młodziutką kobiecinką, wystraszoną jakby ducha zobaczyła. Demonica wyszczerzyła zęby "zgubiłaś sie...?"



Przed drzwami zamku stała niewysoka, troszkę przestraszona dziewczyna. Kropla potu spłynęła z jej czoła. Przeczesała nerwowo czarne włosy i bez słowa wpatrywała się w Demonice. Nerwowo stąpając z nogi na nogę zbierała się aby wydusić z siebie słowo. Nerwowe usposobienie Valentinne na pewno nie dodawało jej otuchy. Dziewczyna zebrała w sobie ostatnie resztki odwagi i postanowiła się przedstawić.




Kobieta wypowiadała słowa z wyjątkową starannością. Biło od niej doskonałe wychowanie, i bardzo chciała się zaimponować swoją osobą Demonicy, która stała niewzruszona dalej przeszywając dziewczynę wzrokiem. Nerwowa atmosfera zdawała się rozmywać, jednakże Valentinne dalej nie rozumiała czego dziewczyna chciała...




-Pani Valentinne, przyszłam ponformować Panią, że Gildia Rzemieślnicza Vesper słyszała już o wyzwolonym przez Wilcze Bractwo miasto, wie także, że poszukuje pracowników, i odnalazłam Panią na polecenie mojej szefowej abym poinformowała że Gildia Rzemieślnicza jest w stanie zaoferować swoich najlepszych pracowników! - Z nieukrywaną ekscytacją wylała z siebie potok słow. Lekko dysząc wpatrywała się ciekawa reakcji kobiety. 



Kobieta zmieszana słowami Sukkuba, wpatrywała się w swoje buty. Nie spodziewała się kubła zimnej wody na głowę, reakcja miała być zupełnie inna. Valentinne przyglądała się kobiecie jeszcze krótki moment po czym odpowiedziała spokojniejszym tonem - Zaprowadź mnie do swojej szefowej, z nią porozmawiam o szczegółach -. Młoda dziewczyna zaklaskała ze szczęścia, i szybko wyjęła mapę wskazując miasto Vesper, co wywołało szeroki uśmiech na twarzy Demonicy. Kolejne pstryknięcie i razem z młodą dziewczyną stali na placu przed bankiem Vesper.
Poranek jeszcze dobrze nie rozbudził targowiska. Dziewczyna otworzyła szeroko drzwi do urzędu miasta prowadząc Demonice do szefowej.



Za długim biurkiem siedziała kobieta, której imienia nie pamiętam. Tak "piękna", że brak mi slow aby opisać jej typową urodę. Ma wszystko co kwalifikowało ją do wyglądu typowej urzędniczki. Rudawe, lekko wijace się wlosy, miodowe sprytnie spoglądające oczy i szarawa, lekko poplamiona karnacja skóry. Smutna, złośliwa twarz malowała tajemniczy uśmiech przypominający minę wypróżniającego się kota. Jej otyłość wyraźnie przeszkadzała jej w ruchach, które notorycznie wykonywała sięgając w różne zakamarki biurka po dokumenty. Na pierwszy rzut oka wyglądała na osobę wykazującą ogromną potrzebę uprzykrzenia komuś życia. Duże uszy, z dwoma wielkimi okrągłymi kolczykami, mające uchodzić za ładne, stworzone aby słyszeć wszystko, nawet głosy w najdalszym pomieszczeniu.
-A pukać to nie umie?- wypiszczała słodkim, udawanym tonem na widok Valentinne w drzwiach. Kobiety od razu się polubiły.




Krótka wymiana "uprzejmości" pomiędzy kobietami, sprawiła, że wyraźnie wzmożone napięcie między nimi, nie ułatwi im dogadania się. Żadna z kobiet nie chciała zejść z tonu. Wreszcie wielka kobieta, ciężko wstała z krzesła i poszła do młodej kobiety która przyprowadziła Valentinne do niej. Przechodząc obok Demonicy, prychnęła pod nosem nawet na nią nie patrząc. Po krótkim czasie wrócila z udawanym uśmiechem do pokoju pytając Val co dokladnie ją do niej sprowadza. Jak się potem okazało, młoda pomagierka dostała reprymendę, i musiała zostać w pracy na nadgodziny. Nie wiem dlaczego...


Stara ropucha podała jeden z wielu leżących przed nią formularzy i teatralnym gestem wskazała małe biurko przy którym kobieta miała go wypełnić. Standardowy formularz A-38, mówiący o zapotrzebowaniu na pracowników. Valentinne skrupulatnie go wypełniała, spoglądając co jakiś czas kątem oka na rozbawioną urzędniczkę. Jeszcze tylko pieczątka w pokoju obok i...



Urzędniczka przeglądała każdą stronę starannie wypełnionego formularza. Co jakiś czas pochylała się aby poprawić jakąś literówkę, lecz nie mogła znaleźć błędu do którego mogła a nawet chciała się przyczepić. Po budynku rozległ się huk przystawianej pieczątki. - No dobrze zatem...-




Valentinne wzięła przypieczętowany dokument i zaniosła go do biura podawczego w pokoju obok.







Kobiety w utrzymanej nerwowo atmosferze, ze sztucznie miłymi uśmiechami udały się do głownej sali gmachu. Na środku czekała skarcona dziewczyna, ta sama która odnalazła Valentinne i czekała na dalsze instrukcje. Ropucha odezwała się przemiło -Idz z panią Valentinne, zostaniesz po pracy, i dopilnuj wszystko..- Posłała promienny uśmiech, i zatrzasnęła za sobą drzwi.




----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Do miasta zaczęli zjeżdżać pracownicy. Przy samym banku, swoje tobołki zaczął rozpakowywać znachor. Woń ziół leczniczych rozeszła się po mieście. Kawałek dalej beczki z piwem ustawiała pod ścianą karczmarka posyłając przyjezdnym zachęcające spojrzenia. W kopalni zaś wielkie skrzynie na materiały ustawił magazynier.
Miasto zaczęli wypełniać mieszkańcy. Miasto żyje!









Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #22 dnia: 2020 02 16, 17:43:09 »
Początkowo Minoc stanowiło siedzibę bandyckiej szajki grasującej w okolicy i łupiącej wszystkie przemierzające trakt karawany. Z czasem bandyci porywali również ludzi, których następnie używali jako niewolników lub wymieniali na okup stając się miejscową potęgą militarną. Okrzyknęli się Legionem pogańskiego bożka Asmodaya. Już pod banderolą Legionu Asmodaya wynajmowali wszystkich wyszkolonych najemników, organizowali podboje, stale rosnąc w potęgę. Niewolnicy dzień i noc pracowali aby utrzymać Legion, co przez stale rosnącą potęgę militarną nie było wcale proste. Legion Asmodaya bardzo długo rządził tą częścią świat, lecz świat dążący do naturalnej harmonii nie mógł dłużej tolerować plugawienia ziei. Jedynym rozwiązaniem aby osłabić szeregi Legionu było zesłanie lodowej plagi, która wraz z wypędzeniem LoA ze swojej siedziby sprowadziła na miasto Lodowe Istoty.


 Minoc całe lata stało zajęte przez nowych lokatorów którym dowodził władca góry - Assgaroth, najpotężniejszy. Spisana historia nowo odrodzonego Miasta Minoc, opowiada o niezwykłych dokonaniach śmiałków którzy odważyli się stanąć naprzeciw niebezpieczeństwie, sprostali niesamowicie trudnym zadaniom, i udało im się oczyścić miasto z Lodowej Plagi.





-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------




To był wspaniały dzień, nowi mieszkańcy Wolnego Miasta przybywając tłumnie aby zamieszkać pod protekcją WB w jedynym takim mieście w całej Sosarii.
Dzisiaj stoimy tu dumni i zjednoczeni. Nasza siła nigdy nie była tak wielka, a przed potęgą Wilczego Bractwa niewielu śmiałków jest w stanie się odwrócić.
Dzisiaj jesteśmy w stanie osiągnąć to, czego nie byli w stanie osiągnąć żadni inni władcy, jesteśmy w stanie się zjednoczyć.
Dzisiaj krzyczymy głośno wolność.
Dzisiaj nastał dzień w którym nie boimy się stanąć i walczyć o swoje.

Wspólnymi siłami, i najszczerszymi chęciami dotarliśmy do momentu w którym możemy śmiało powiedzieć, że jesteśmy dumni z tego co osiągnęliśmy.

Z dumą mogę stwierdzić, że miasto żyje. Że jesteśmy najliczniejsi, i że jesteśmy gotowi przyjąć kolejnych, nowych mieszkańców.








Teraz w  mieście Minoc panuje porządek za który odpowiada Tar MacBride Złotobrody. Niziołek dba aby nasza społeczność żyła w czystości. Mianowany przez władczynie miasta "Latrynowym Miasta Minoc", z należytą dokładnością dba o czystość jak i częstotliwość wypróżniania latryn, aby korzystanie z miejskich wychodków przynosiło tak samo ulgę jak i satysfakcje. Tar dostał specjalną zgodę aby wyrywkowo sprawdzać higienę mieszkańców.





Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #23 dnia: 2020 03 01, 15:35:32 »
Z pamiętnika Wilczej Czarownicy
*rok 694 - przyszłość*


Zastępy Wilczego Bractwa pilnowały powoli przemieszczającej się karawany. Ciągnący się z Vesper do połowy drogi do Minoc szlak ludzi, sprzymierzeńców, koni jucznych i lam. Wszyscy zmierzali w jednym kierunku. Miasto Minoc, pod okiem najwybitniejszych architektów doczekało się całkowitej odbudowy. Po wielu latach okupacji przez lodowe istoty niewiele się ostało, lecz to już jest przeszłość...

Po raz kolejny, w tryumfie zmierzali do miasta Najwybitniejsi Wojownicy, Rzemieślnicy i Magowie, lecz tym razem w celu zapuszczenia swoich korzeni już na stałe.
Nowy Dom.

Górnicze Miasto Minoc - Wolne Księstwo pod Protekcją Wilczego Bractwa

*ciężka księga wylądowała w skrzyni miejskiej, elfi skryba ruszył zobaczyć to wszystko na własne oczy*


https://www.youtube.com/watch?v=j7WDnG7TDW4&feature=youtu.be

Offline vvv

  • Gracze DM
  • Zarejestrowany
  • Wiadomości: 581
Odp: W przyszłość
« Odpowiedź #24 dnia: 2020 03 08, 17:02:29 »
To był kolejny piękny bezchmurny dzień, kiedy Valentinne przechodziła się po mieście kiedy na jej ramieniu usiadł mały ptaszek, trzymając w dziobie zwinięty list. Leniwym ruchem sięgneła do dzioba, głaszcząc ptaszka, po cyzm zaczęła czytać...



Ruszyła w stronę banku.
Starzec siedział rozmawiając z przyjezdnymi, co i rusz sięgając grubym paluchem do nosa, i wygrzebując raz po raz kozę. Gwara banku ustała kiedy weszła kobieta "O Pani Val, cieszę się, że jesteś. Otrzymałaś mój list rozumiem?"
Po krótkiej rozmowie ze starcem, który był pierwszym osadnikiem, jak i pracownikiem Minoc, Valentinne w końcu dowiedziała się, skąd może zrekrutować straż do miasta. Ochlejusy z Occlo, stara gwardia Occlo, na ten moment bez pracy, upijali się prawie codziennie w starej karczmie Britanni, więc zrekrutowanie ich nie powinno być trudne, nie mniej jednak kobieta postanowiła pofatygować się osobiście złożyć oferte niziołkom..



Nizolkowie, chetnie przyjeli propozycje Demonicy, po ustaleniu zapłaty za prace udali się do miasta Minoc. Lecz dwóch strażników to ciągle za mało. Fama głosi, że własnie stara armia Minoc, a raczej to co się z niej ostało, zadomowiła się na Aurin.
Ciężko ich odnaleźć nie było. Dwoje krępych ludzi, siedziało przy barze wspominając stare dzieje. Spragnieni przygód, i przede wszystkim pracy topili smutki w kolejnym kieliszku. Kobieta podeszła pewnym krokiem, i kładąc rękę na ramieniu zaprosiła na rozmowe. Krótko i zwięźle wyjaśniła obecną sytuacje w Minoc. Zmotywowana do zatrudnienia gwardzistów po wzwmiance o wielkim władcy "Satsumie", zaoferowała niepojętą dla przeciętnego człowieka ilość pieniędzy za służbę...


Kolejni strażnicy zawitali w mieście.
Valentinne wiedziała, że przed nią dużo pracy. Wróciwszy do banku Minoc, usiadła naprzeciw starca, i zaczęli rozmawiać, jakie jeszcze zmiany są potrzebne, aby miasto w pełni funkcjonowało.
Zebrali się rzemieślnicy chętni partycypować w rozwoju i pomocy.
Z rozmowy wyszło, że najważniejszą rzeczą są naturalnie nowe Kamienie Miasta. Lecz nie była to tania sprawa. po 25 000 granitu za jeden, łącznie 50 000 granitu.
Zebrali się wszyscy nowi osadnicy aby dołożyć swoich starań. Wspólnymi siłami udało się zebrać 50.000 sztuk granitu.


Wszyscy przenieśli się do kopalni, aby zacząć rzeźbić...  Tymczasem Demonice czekały kolejne trudne zadania.




W mieście potrzeba stałego zapotrzebowania w owoce i warzywa, a także transportu morskiego...



Kobieta od razu pomyślała, o starym kapitanie siedzącym od jakiegoś czasu w egoztycznych ziemiach piratów. Postanowiła zbliżyć się i poobserwować kapitania, gdyż humorzasty z niego człowiek był... Sam zaczął rozmowe.





Kobieta wytłumaczyła mu swoje zainteresowanie jego osobą, lecz stary kapitan cały czas odmawiał propozycjom pracy. Valentinne próbowała namówić starca w każdy sposób.. nawet łechtając jego ego.



Kapitan w dalszym ciągu był nieugięty, lecz pewna myśl rozjaśniła jego umysł. Jego wnuk, który aktualnie dorabiał sobie jako tkacz, kilka lat wstecz przechodził szkolenie na kapitania statku morskiego. Z dziadkową rekomendacją, i prośbą z ukłonem w stone Valentinne, własnie on miał dostać prace jako żeglarz w mieście Minoc. Kobieta pomimo wielkiego zawodu, i niechęci do młodzieńca postanowiła dać mu szanse... Mlodzieniec dostał prace. Kobieta wychodząc z komnaty zażartowała...



W mieście pojawił się transport morski. Teraz czas zapewnić transport pożywienia, a biorąc pod uwagę warunki miasta, nie było możliwości nic tam wyhodować w związku z czym, należy zakontraktować całoroczne dostawy owoców i ważyw. Jakie miejsce znowu byłoby lepsze jak nie całorocznie ciepłe ziemie piratów.
Kobieta wybrała się na pole... Zaczęła opowiadać chlopom o swoim projekcie.


Rolnicy byli zainteresowani współpracą, jednakże, nie było możliwości bez delikatnej pomocy "chemikaliów" zapewnić tak szybkiego wzrostu pszenicy. Ludzie jednakże zdradzili kobiecie sposób jak przyspieszyć role. Należy nawadniać zboże dodatkowo czerownym i żółtymi miksturami, które kobieta miała zapewnić wraz z transportem - konie.

Wszystko szło zgodnie z planem i następnego dnia, kobieta zjawiła się z całym asortymentem, zapewniając Księstwu Minoc kontrakt na comiesięczne dostawy żywności przez okrągły rok.




Najwyższa pora zobaczyć co się dzieje z granitem dostarczonym do Konstrutka oraz Kamieniarza...



Prace dobiegały końca, a góry zwalonego granitu zaczęły przypominać dwa piękne kamienie miasta.







« Ostatnia zmiana: 2020 03 08, 17:26:46 wysłana przez val »