W czasach, w których urodzenie oraz majątek stanowiły o pozycji społecznej, młody wojownik Jablo La'vey sprzeciwił się wszystkim zasadom i stworzył własną ścieżkę, drogę prowadzącą do całkowitej wolności. Daleka ona była jednak od anarchii. Droga Jabla nie była prosta. Wyboista, z wieloma zakrętami i przeciwnościami po drodze, ale na samym końcu czekało zbawienie. Prawdziwa wolność dla ciała i duszy. Jego Droga otworzyła oczy wielu kolejnym pokoleniom. Dzisiaj stoimy tu dumni, stąpając po tych ulicach mogąc nazywać siebie Wilczym Bractwem...Valentinne wyszeptała do ucha Thiassa coś zabawnego, na co sędziwy mag zareagował gromkim śmiechem. Byli w doskonałych humorach. Rzadko można było spotkać ich razem, a jeszcze rzadziej jak się smieją i wspominają dawne czasy. Siedząc tak przed bankiem Vesper, z rozłożonymi nogami głośno komentowali przechadzających kupców. "
Ryby ryby tanie ryby, pachnące nie tak jak brocha sąsiadki, świeże pyszne ryby, tanie ryby...", ten jeden kupiec zagłuszał wszystkich innych, ale napotykając groźne spojrzenie Demonicy szybko przeszedł sprzedawać gdzieś indziej.
Był piękny środek dnia, w to zimowe południe na niebie nie zagościła nawet jedna chmura. Chłodne słońce wesoło oświetlało całe targowisko.
-Już czas Thiass - Cicho powiedziała kobieta, leniwie wstając z ławki, Thiass podpierając sie na sękatej lasce wstał z głośnym ziewnięciem, przeciągnąl stare kości, po czym ruszył za Valentinne.
Ach wszyscy są , doskonale... Przed karczmą jak zwykle był tłum. Dziesiątki koni byle jak pozostawionych przez przejezdnych. Z kolei w jednej prostej linii ustawieni byli bohaterowie z Vesper. Cały oddział na którego czele stał Poł-Demon Robhar MacBride Złotobrody. Cmoknął głośno, i wszyscy zeskoczyli z koni, i prostym krokiem weszli za Thiassem i Valentinne do karczmy. Oczy drużyny zawiesiły się na pijanym łowcy który osuszał kolejny dzban miodu...
"Ty!" huknęła demonica.
-Cuoo, ze jo? Ach Panienka Valentinen jak dobrze widzieć - powiedział Vilner Kihestis do kobiety, jednak zwracając uwagę na Generała Wojsk Vesper Robhara MacBride Złotobrodego, którego świecąca zbroja robiła nie małe wrażenie. Wyraźnie zaintrygowany pokaźną sylwetką pół-demona, zaczął podpuszczać go do picia. Nie obyło się bez powtórki. W głowie Vilnera męstwo jak i pozycja najznakomitszego Łowcy stały pod znakiem zapytania, przez co pijany wojownik szybko wyzwał Robhara na środek areny. Valentinne stała zażenowana spoglądając ukradkiem na Thiassa, który nie zwracał uwagi na przebieg walki. Vilner raz jeszcze szybko zakończył pojedynek, dwoma celnymi ciosami włóczni. Ewidentnie był zadowolony z przebiegu sytuacji, usiadł z powrotem przy barze łapiąc dwa głębsze. Teraz był gotowy podejść do zgromadzonych z pewną powagą...
Drużyna w szeregu stała przed Łowcą. Khared z pomocą Esh'cersona z wyraźną starannością wyłożył dwa artefakty zdobyte w ciągu ostatnich przygód. Przed Vilnesem leżała Tunika Beretora, zmarłego Łowcy który skradł serce, oraz wspomniane wcześniej właśnie skradzione serce które po wielu dniach poszukiwań udało się w końcu odzyskać...
Na widok bijącego serca, inni ludzie siedzący w karczmie zaczęli opuszczać budynek. Z obrzydzeniem komentowali bijące serce leżące na ziemi, które w świetle świec mieniło się na różne odcienie niebieskiego.
Vilner momentalnie otrzeźwiał patrząc na leżące na ziemi przedmioty. Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Pochylił się nad tuniką, wyglądało to jakby ją ostrożnie obwąchał, następnie ze skinieniem głowy wziął ją ostrożnie w ręce po czym wsunął przez głowę na swoje ciało. Pasowała jak ulał. Stał tak przez chwile obserwując bijące serce. Łzy kapały na ziemie
-Moja kochana....- Powiedział Vilner cichutko. Zegar zwolnił, paraliż jakim ogarnęło ciało łowcy blokował jego ruchy. Smutek jaki malował się na jego twarzy był nie do opisania. W tym momencie coś na ciele Vilnera zaczęło rosnąć, coś zmieniać, jakieś wypustki, gdzie nie gdzie jakieś furto. Ciało zaczęło się świecić różnymi kolorami. W pomierzeniu zaczęło pachnieć inaczej i niekoniecznie był to ładny zapach, przypominał siarkę i zgniłe jaja... Potężne cielsko stało przed drużyną w miejscu w którym jeszcze niedawno stał Łowca...
Dziękuje wam, dziękuje wam, że pomogliście mi odnaleźć serce ukochanej. Cóż wam obiecała w zamian moja matka? - Spytał syczącym głosem smok.
Prawda wyszła na jaw. Łowca był prastarym smokiem, który ukrywał się pod postacią człowieka. Wyjaśniło to jego nadludzką siłę. Wracając myślami do starego alchemika, przez którego listę najróżniejszych składników byli w dokładnie tym miejscu Valentinne powiedziała głośno
"Obiecała nam Pióro Fenixa".
Drużyna potrzebowała już tylko pióra fenixa, aby mieć komplet potrzebnych składników do wytworzenia mechanizmu. Smok przekrzywił łeb i patrzył na drużynę. Dłuższą cisze przerywały tylko co jakiś czas dźwięki z gardła gada. Smok przemówił.
Moja matka nie mogła kłamać. Smoki nie kłamią. Lecz Fenixy juz nie istnieją. Jednakże dane słowo jest dla mnie najważniejsze. Jeżeli poczekacie tu chwile, dam wam szanse zdobycia pióra na którym tak wam zależy. Smok rozłożył skrzydła i gdzieś odleciał. Bohaterowie Wilczego Bractwa wskoczyli na konie oczekując Wielkiego Smoka. W dali się w polemikę nad misją...
Huk na niebie, jakby potężny piorun przeszedł przez bezchmurne niebo, wielki cień i za chwile głośne uderzenie o ziemie. Vilner, a raczej to w co Vilner sie zmienił, wylądował przed drużyną trzymając w pysku pisklę. Było to pisklę fenixa. Jak się potem dowiedzieli, pisklę to było jednym z ostatnich pięciu żyjących fenixów na świecie. Pół-Orkowi Flintowi zdawałoby się to nie przeszkadzać, bo szybko ukrócił żywot ptaka. Wszyscy stali nieruchomo kiedy Valentinne zbliża się do truchła. Wyrwała kilkadziesiąt piór z ciała nieżyjącego fenixa. W końcu mieli wszystko....
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pijany w pień stary alchemik włóczył się znowu uliczkami zasypanego śniegiem Vesper. Odbijał się o ściany ledwo łapiąc równowagę. Lavender złapał w pasie przewracającego się człowieka, ciężko przytrzymując go na zgiętych nogach. Nie było z nim kontaktu. Zalany w trupa, brudny od jakiegoś gówna znalazł się wysoko w powietrzu kiedy Pół-Demon podniósł go za szyje zdzielając po pysku, i nakazując wytrzeźwieć. Chyba pomogło, bo alchemik upadając z łomotem na ziemie zarzygał błyszczącą zbroje Robhara.
Terapia Robhara zdecydowanie pomogła, gdyż po zwrocie kilkudniowej libacji, z głośnym jękiem wstał z ziemi i ucieszył się na widok Valentinne. Demonica nie była skora do dyskusji z Alchemikiem. Szybko przeszła do rzeczy opowiadając o swoich zdobyczach. Alchemik spokojnie wysłuchał opowieści, uśmiechnął się lekko pijanymi oczami, uważając aby zbyt gwałtowny ruch nie popchnął go do drugiej rundy wymiotów, po czym dalej chwiejnym krokiem ruszył do banku w eskorcie najwybitniejszych wojowników Sosarii, aby odebrać przedmioty.
Alchemik obejrzał przedmioty. Pocmokał głośno z nieukrywanym podziwiem
"Pióra Fenixa.. hoho" i zakomunikował, że bierze się do roboty. Zanurzył nos w starej księdze. Wydawało by się, że cała procedura przejdzie płynnie i bezproblemowo, lecz wyczulony na smród nos Zithraela, wyczuł, że gdzieś w okolicy czai się wróg.
Wojska Korony wysłane przez samego Lorda Wilhelma, ruszyły na Wilcze Bractwo. Cel mieli jasny - nie dopuścić do wytworzenia urządzenia. Na horyzonce pojawiły się pędzące konie w stronę bohaterów. Flint stanął na swoim widmowym żuku aby mieć lepszą widoczność. Chwile obserwował otoczenie po czym wybuchł śmiechem. Absolutnie nie było się czego obawiać. Jakiś wojownik, chyba szelma wbiegł machając Arkanem, po czym wzywając swojego boga
"Cromie daj mi siły!" wyzionął ducha kiedy z kuriozalną posturą spadał z Likaona. Jakiś zaprawiony w boju fanatyk chciał się chwilę później sprawdzić, lecz i on wąchał kwiaty od spodu po mniej więcej sekundzie.
Wojska Zakonu zostały przepędzone, zaś Wilcze Bractwo mogło wrócić do najważniejszego zadania.
W międzyczasie przezorny Esh'cerson wysłał starego Alchemika do Buccaner's aby spokojnie dokończył wytwarzanie mechanizmu...
Do zakończenia wytwarzania niezbędnego im mechanizmu potrzebowali już tylko formalności. Valentinne podała Alchemikowi mechanizmy zegarowe, stworzone przez arcy-rzemieślnika Doderiona, oraz zgodnie z listą dostarczoną w zeszłym roku Siarkę, Krwawy Mech, Wulkaniczny Pył oraz Wosk...
Nareszcie mechanizm był gotowy. Wielki na cztery stopy, stanął pośrodku miasta. Zgromadzeni zaczęli podziwiać mechanizm który raz po raz buchał jakimś dziwnym kolorowym ogniem... Mechanizm miał ograniczenia czasowe, i musiał być dostarczony na ziemie Minoc zanim upłynie czas, gdyż zaprogramowany był na spopielenie wszystkich żyjących organizmów dookoła.
Zgodnie z zaleceniami, Wilcze Bractwo mając wolną drogę, gdyż nikt nie miał odwagi im przerwać, dostarczyli przedmiot na Ziemie Minoc. Ostrożnie rozłożyli mechanizm na mokrej ziemi, gdzieś nieopodal banku. Urządzenie zakorzeniło się głębiej w ziemi, po czym zaczeło agresywnie pluć ogniem dookoła siebie. Czas się kończył.
Stojąc tak pośrodku miasta, ich miasta, ich pięknego ciężko zdobytego miasta, podziwiali stare zaniedbane budynki. Valentinne urwała kawałek sukienki i przetarła szmatką brudne okno.
-Będziemy musieli poświęcić trochę czasu na odbudowę tego miasta. Wspólnymi siłami, sprawimy, że poczujemy się tu jak w domu...- Powiedziała kobieta z matczyną troską.
Udało nam się... Naprawdę nam się udało... Miasto czeka na nasze zakwaterowanie.